wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział IV

ROSE

  Po lekcjach trwających do 13:15 standardowo znów poszliśmy na chwilę na ściankę. Tym razem bez zbędnych ludzi ze szkoły. Tylko ja, Hailey, Faith, John i Max. Usiadłam na murku tak, że jedna noga opadała mi na dół a drugą miałam zgiętą w pół. Chwyciłam telefon i zaczęłam smsować z Nickiem. Pisał, że czuje się tak samo, jak z rana.
  -  Kiepski pomysł z tym nauczycielem  -  stwierdziła Hailey po czym odpaliła papierosa. Gdy tak na nią patrzyłam, jak pali, miałam chęć rzucić się na nią i wypalić jej te wszystkie fajki,  które trzymała w kieszeni kurtki. Rzuciłam dopiero jakieś dwa miesiące temu i jeszcze walczę ze sobą.
  -  Czemu?  -  Zapytała oburzona Faith siedząca na drugim murku obok mnie.
  -  Dajmy na to taka Samantha King -  zaczęła i oparła się o murek, na którym siedziałam. Wzrok skierowała na ściankę, gdzie stali chłopaki i gadali o jakiś swoich "męskich" sprawach.  -  Koleś nie będzie miał z nią życia. Od razu widać, że sobie go nie odpuści  -  stwierdziła to samo, co ja na lekcji.
  -  Może odpuści sobie jak się dowie, że ma żonę  -  zauważyłam.
  -  Nie ma  -  Faith szybko sprostowała.  -  To znaczy się jeszcze ma ale są w separacji  -  objaśniła. Czy ona przeczytała jego całą biografię? Wraz z Hailey spojrzałyśmy na nią dość dziwnym wzrokiem.
  -  No co? Podsłuchałam, jak nauczyciele o nim gadali  -  wyjaśniła.
  -  Ale dalej nosi obrączkę  -  powiedziałam.  -  Dość dziwne dla kogoś, kto właśnie się rozwodzi.
  -  Może dalej ją kocha  -  zasugerowała Hailey.
  -  Jego żona ma jakieś problemy. Mieszka w Nowym Jorku. Stamtąd się tu przeprowadził  -  powiedziała Faith i zamilkła jak znowu została potraktowana dziwnym, pytającym spojrzeniem.
  -  To też podsłuchałaś?  -  Zapytała Hailey i się zaśmiała.  Nagle wyprostowała się i z uśmiechem na twarzy zaczęła szybko iść w stronę bramy. Obróciłam głowę, żeby zobaczyć, kto to taki. To był Steve. Usłyszałam coś w stylu "cześć misiu" i zobaczyłam, jak się całują i przytulają.
Szybko oboje do nas podeszli. Steve usiadł na murku a Hailey mu na kolanach.
  Nie przepadałam za nim. Wydawał mi się czasami bardzo arogancki. Jak miałam 13 lat do mojego taty przychodził pan Cook. Zazwyczaj siedzieli i oglądali mecze albo latem spotykali się na grille. Kumplowali się od kiedy moja mama zaczęła pracować z Panią Cook no i tak się złożyło, że jak mamy były w pracy a Pan Cook u nas to brał też swojego syna  -  Steve'a. Na początku dogadywałam się z nim dobrze. Później przychodziła do mnie Hailey. Miała wtedy ciężką sytuację także ona i Max byli u mnie naprawdę często. Tak często jak i Steve. Można powiedzieć, że to ja ich połączyłam, choć nie zawsze byłam z tego dumna.
  -  Rose  -  zaczęła zdanie wypowiadając moje imię powoli i trochę jakby ze zdziwieniem.  -  Skąd on cię zna?
No fakt, zwrócił się do mnie po nazwisku. To było intrygujące.
  -  Nie mam pojęcia  -  powiedziałam lekko zmieszana.  -  Może zobaczył listę uczniów...Czy coś  -  zaczęłam kombinować z odpowiedzią.
  -  Dziwne  -  stwierdziła. A nawet bardzo.
Nawet nie zauważyłam, że odkąd tam siedzieliśmy minęło sporo czasu a Victoria miała do nas dołączyć.
  -  Ej  -  wyrwałam się.  -  A gdzie Victoria?  -  Zapytałam. Zapłon.
  -  Pewnie poszła do domu, choć mi mówiła, że zaraz przyjdzie  -  powiedziała Faith.
  -  Coś dziwnego się z nią ostatnio dzieje  -  stwierdziła Hailey.
Od razu popatrzyłam na reakcję Steve'a. Skierował wzrok na dół i przygryzł dolną wargę.
  -  Wydaje ci się  -  powiedział.
  -  Nie spędzasz z nią tyle czasu co my także nie zauważasz. Ja widzę, że coś jest nie tak  -  powiedziała lekko oburzona.
  -  Praktycznie z nikim nie gada  -  kontynuowała Faith.  -  I ostatnio, jak u mnie była, powiedziała że Cassy do niej napisała i musi wracać do domu. Widziałam, że to nie jej numer także chwile po tym jak wyszła wychyliłam się przez okno  -  zamilkła na chwilę patrząc się na każdego po kolei.  -  Poszła w zupełnie inną stronę.
Steve przyglądał się nam i sam niczego nie powiedział. Ja też nie wiedziałam za bardzo, jak to skomentować. Coś było na rzeczy i musiałam dowiedzieć się, o co chodzi.
  Zasiedzieliśmy się tam tak długo, aż zrobiłam się głodna dlatego stwierdziłam, że lepiej iść już do domu. Hailey ze Steve'm odwieźli mnie, co mnie bardzo ucieszyło, bo nie chciało mi się iść.
Gdy weszłam do domu od razu w oczy rzuciły mi się trzy, duże walizki stojące po prawej stronie przy szafie na buty.
  -  A to co?  -  Zapytałam cicho samą siebie idąc powolnym krokiem dalej. Gdy wychyliłam się zza winkla i ujrzałam, kto siedzi przy naszym stoliku w kuchni, stanęłam jak wryta.
Jack Roberts, mój nauczyciel, u mnie w domu? Co tu się wyprawia?
  -  Cześć skarbie.  Nie bądź taka zdziwiona  -  powiedziała mama śmiejąc się ze mnie. Faktycznie, mój wyraz twarzy w tamtym momencie mógł być trochę...dziwny. Tata, siedzący obok Jack'a i naprzeciwko mamy, też się zaśmiał.
  -  Po prostu nie codziennie spotyka się swojego nauczyciela w domu  -  objaśniłam moją reakcję, która wydaję mi się, była naturalna.
  -  Chyba, że coś przeskrobie  -  powiedział Jack patrząc się na mnie z uśmiechem. Czy ja coś przeskrobałam? Upomniał mnie tylko dwa razy!  -  Ale na szczęście nie po to tutaj jestem.
  -  Jack będzie z nami mieszkał, dopóki nie znajdzie jakiegoś mieszkania  -  powiedział tata.
  -  Że co!?  -  Wyrwało mi się.  -  To znaczy się...  -  chciałam kontynuować i jakoś z tego wybrnąć, ale chyba nie miałam już nic do powiedzenia oprócz jeszcze jednego  -  co?  -  Powtórzyłam i patrzyłam się na nich, jak na świrów.
Nagle mama wstała i podeszła do mnie chwytając mnie za ramię. Wskazała wzrokiem, żebyśmy poszły na chwilę same do salonu. Bez zastanowienia pokierowałam się w drugą stronę po czym usiadłam na fotelu.
  -  Jack był naszym sąsiadem w Nowym Jorku  -  zaczęła cichym i spokojnym głosem.  -  Dobrze znaliśmy jego rodziców przez ponad 10 lat  -  powiedziała i usiadła naprzeciwko mnie.  -  Pewnego dnia stało się coś okropnego  -  powiedziała, jakby w tym momencie coś ją zakuło.  -  Mieli wypadek...Dave i Brian, młodszy brat Jack'a, zginęli na miejscu.  Z Kate było lepiej...Myśleliśmy, że z tego wyjdzie. Odwiedziliśmy ją w szpitalu i powiedziała, żebyśmy służyli Jack'owi pomocą, jeśli ona nie przeżyje. Zmarła dwa dni później  -  zakończyła smutnym głosem robiąc przy tym minę, jakby miała się rozpłakać.  -  Teraz, choć ma już 28 lat, ta obietnica dalej zobowiązuje  -  wyjaśniła.  -  Wiem, że to trochę krępujące, mieszkać z nauczycielem, ale to góra dwa tygodnie  -  powiedziała pocieszając mnie.
  -  Dobra  -  powiedziałam i odetchnęłam.  -  Mogliście mnie chociaż uprzedzić.
  -  Sami dowiedzieliśmy się dzisiaj, jak i on. Rano wyrzucili go z mieszkania  -  powiedziała wzruszając ramionami.  -  Idę przygotować stół do obiadu  -  oznajmiła wzdychając. Wstała i poszła do kuchni a Jack kierował się w stronę salonu, w którym byłam. Patrząc, jak się zbliżał wstałam i skierowałam się na lewo do schodów. Będąc już na pierwszym stopniu oparłam się o poręcz i obróciłam się lekko do tyłu. Usiadł na kanapie i popatrzył się na mnie.
  -  Mam nadzieje, że będzie się tu panu dobrze mieszkać  -  powiedziałam z uśmiechem i od razu ruszyłam na górę.


HAILEY

  W tej chwili niby wszystko jest dobrze, niby wszystko się układa, niby mój uśmiech jest szczery...Ten "niby" stan chyba nie może ulec poprawie. Walczę z tym od lat i dalej nic nie potrafię z tym zrobić. Bo co? Jedyne, co mi pozostaje, to udawanie. Muszę być silna przede wszystkim dla Maxa, lecz także dla siebie. Udaję nawet przed sobą. Udaję, że wcale nie jest tak bardzo źle, że to tylko przejściowy stan. Gdybym była szczera sama przed sobą chyba już dawno by mnie tu nie było. Ciągle na coś czekam. Ciągle mam nadzieję.
  -  Max?  -  Zawołałam pytająco, gdy tylko usłyszałam otwierające się drzwi.
Siedziałam na starym krześle na przeciwko okna, na którym zawieszone były zwykle, białe firanki. Nie mieszkaliśmy w luksusie. Do naszego mieszkania wchodziło się po wąskich, długich schodach. Z obydwu stron były białe ściany pokryte brudem. Na końcu schodów były białe, proste drzwi, a za nimi mały przedpokój z czterema drzwiami. Po prawej była toaleta, na przeciwko kuchnia, pokój Kurt'a i drzwi do pokoju mojego i Max'a. Nic nie było wyremontowane, nienawidziłam tego mieszkania.
  -  Nie Max  -  odparł plączącym się głosem po czym usłyszałam jak wali w moje drzwi. Nawet się nie odwróciłam. -  Twój kochany Kurt skarbie  -  powiedział i zaśmiał się. Był kompletnie pijany. Niestety musiałam go tolerować ze względu na szkołę i brata.  -  Daj mi pięć funtów.
  -  Nie ma mowy!  -  Wykrzyczałam zdenerwowana i odpaliłam papierosa. Kurt dalej stał pod drzwiami...chociaż ledwo co. Widziałam go przez długie, wąskie okienko w drzwiach. Opierał się o drzwi tak, jakby walczył z grawitacją. Dałabym mu pieniądze, żeby sobie poszedł, ale jak napruje się jeszcze bardziej to w nocy będą jazdy.
Pomimo tego, że jest 45-letnim nierobem i pijakiem to strasznie ciężko mu po tym, jak matka poszła do więzienia. Ich związek był toksyczny lecz pomimo tego żyli ze sobą ponad trzy lata. Nie mamy więcej rodziny, mama miała brata lecz zmarł po moich narodzinach. Dziadkowie także nie żyją a od strony taty mieszkają w Irlandii. Kurt był jedyną opcją, aby zostać w Londynie.
Kiedy już nie miał siły nic zrobić poszedł do siebie i trzasnął drzwiami, a ja spaliłam papierosa , wyciągnęłam książki i zaczęłam się uczyć.

ROSE

  Nastał wieczór. Cały dzień próbowałam dodzwonić się do Victorii lecz bezskutecznie. Wysłała mi tylko smsa o treści "Dzisiaj cały dzień mam zajęty". Ciekawe czym...
Leżałam właśnie na łóżku i jak zwykle robiłam coś na telefonie, gdy usłyszałam, jak ktoś krząta się po górze. Miałam jak zwykle lekko uchylone drzwi, przez które ujrzałam mojego nauczyciela. Dalej mnie to trochę irytowało, lecz z drugiej strony byłam go ciekawa i po części nawet cieszyłam się, że u nas jest. Na widok Jack'a miałam takie dziwne uczucie...Nie wiem, jak to określić.
Nagle zadzwonił telefon. To był Nick. Mój chłopak wyrwał mnie z fantazji o innym. Miał wyczucie...Odebrałam i rozmawiałam z nim przez dłuższy czas. Nastała godzina 21 i zbierałam się do kąpieli. Ubrałam się w szlafrok i wyszłam tak przez korytarz do łazienki. Miałam ochotę na kąpiel w wannie więc ominęłam kabinę prysznicową i napuściłam wody do wanny. Jak zwykle musiałam zrobić też pianę i postawić świeczkę na parapecie. Zgasiłam światło i weszłam do wanny po czym zamknęłam oczy. Pachniało malinowym płynem do kąpieli a świeczka wydawała przyjemny, lekki waniliowy zapach.
Ten tydzień zaczął się na prawdę dziwnie. Nie dość, że dowiedziałam się o tym, że za kilka miesięcy będę mieć rodzeństwo to jeszcze nauczyciel zamieszkał w moim domu. Pomimo tego mętliku na dodatek rozmyślałam jeszcze o Victorii, z którą Bóg jeden wie co się dzieje. Z tego wszystkiego mało czasu poświęcałam  Nick'owi ale może to i lepiej...Jest mi tak bliski, że czasami brakowało mi swojej prywatności. Czasami miałam wątpliwości, czy na prawdę chcę dalej z nim być. Może to to mi ciągle przeszkadza? Może to byłaby moja zmiana na lepsze? Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Kocham go, lecz może jednak perspektywa zostania z nim przez resztę życia mnie przytłacza. Jesteśmy razem odkąd skończyłam piętnaście lat. Znam go od małego i od małego jest w moim życiu prawie codziennie, czuję się, jakby jego rodzina była moją i na odwrót. Chyba potrzebuję jakiejś odskoczni, czegoś innego. Może po prostu chcę zakochać się od nowa...
  Nagle usłyszałam, jak ktoś wchodzi do łazienki i zapala światło. Wanna, w której leżałam była centralnie na przeciwko drzwi, w których stał...
  -  Boże!  -  Wykrzyczał Jack po czym szybko wycofał się na korytarz i zamknął drzwi.  -  Przepraszam!
O cholera...Dobrze, że zrobiłam bąbelki!

  Gdy zeszłam na dół do kuchni ujrzałam Beth, która siedziała przy stole i piła kawę.
  -  Kawa o tej porze?  -  Zapytałam ironicznie.
  -  Mam was na oku  -  odpowiedziała nie na temat. Trochę się zdziwiłam.
  -  O co ci chodzi?
  -  Wiem, że specjalnie nie zamknęłaś drzwi na klucz  -  odparła. Postawiła mnie w niezręcznej sytuacji. Miałam ochotę zacząć się tłumaczyć, lecz tylko rozchyliłam usta i szeroko otworzyłam oczy patrząc się na tą starą ropuchę.
  -  Beth...ta kawa ci chyba szkodzi  -  powiedziałam i zajrzałam do lodówki. Trzeba mieć tupet, żeby oskarżać mnie o takie coś! Najbardziej bałam się tego, że ona zacznie coś mieszać.
  -  Ty bezczelna gówniaro!  -  Wykrzyczała i walnęła filiżanką o stół. Myślałam, że się stłucze, lecz tylko ulało się z niej trochę kawy. Wychyliłam się zza lodówki i jeszcze bardziej nie wiedziałam, jak miałam się zachować.  -  Mówiłam, że takie paskudztwa jak ty powinny wylądować w szkole z internatem! Może tam nauczyłabyś się dyscypliny!  -  Wykrzyczała jeszcze głośniej. W tym momencie jej słowa zraniły mnie na tyle, że mimowolnie uroniłam kilka łez, lecz wyraz mojej twarzy nie wyrażał żadnych emocji. Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i głośny tupot w stronę kuchni. To był tata.
  -  Zamknij się  -  powiedział głośno do Beth i podszedł do mnie.  -  Nie masz prawa mówić tak do mojej córki! Rozumiesz!?  -  Zapytał tak bardzo zdenerwowany, że zrobił się różowy na twarzy.
  -  Twoja córka...-  odrzekła spłoszona po czym zaśmiała się szyderczo i skierowała się ku swojego pokoju.
Tata nie chciał chyba tego komentować. Sam nie wytrzymywał ciśnienia ale miał jakąś blokadę, żeby postawić się jej bardziej. Musiał żyć tak bo Beth bądź co bądź szykowała się już na tamten świat, więc chyba nie chciał przed jej śmiercią być dla niej jakiś za bardzo chamski, chociaż dobrze, że w takich momentach nerwy mu jednak puszczały i zawsze stawał w mojej obronie. Przytulił mnie mocno, otarł kilka łez i powiedział, żebym szła już spać. Tak też zrobiłam.


VICTORIA


  -  Nie mam zamiaru iść dzisiaj do szkoły  -  powiedziałam do Cassy. Obie siedziałyśmy z jej chłopakiem, Jaredem, na kanapie w salonie i oglądaliśmy jakieś durne kreskówki, które trochę niszczyły mi mózg.
  -  Weź jeszcze trochę i idź. Gwarantuje, że będziesz na siłach  -  odparł Jared. Cassy już prawie zasypiała, więc nawet nie usłyszałam żadnych sprzeciwów z jej strony.
Tak, wiedziałam, że nie mogłam przesadzać z ćpaniem, ale w sumie po nocce muszę wziąć, żeby się ożywić. Stwierdziłam, że i tak nie jestem codziennie zrobiona, więc co mi szkodzi?
  -  Okej, dawaj  -  powiedziałam do Jareda. Wstał i poszedł po kolejną porcję dla mnie i chyba też dla siebie. Jared był w tym od kilku lat i nic nie wskazywało na to, że chciałby to zmienić. Tak samo jak Cassy. Oczywiście nie żyliśmy na odpierdol, chcąc tylko się naćpać. Cassy i Jared pracowali, utrzymywali dom no i przede wszystkim układało im się.
Każdy doskonale wiedział, że miałam z tym problem. Jakieś osiem miesięcy temu trafiłam za to na odwyk, bo trochę wtedy mnie ponosiło, ale teraz ustabilizowałam się i jak naćpam się od czasu do czasu nic się nie stanie.
Jared przyniósł przeźroczysty woreczek w którym tylko na dnie był biały proszek.
  -  Po małej bo też chcę  -  powiedział i wysypał zawartość na małe, kwadratowe lusterko po czym zaczął robić kreski układając je kartami płatniczymi. Podał mi kawałek papieru, z którego zrobiłam zwijkę i wciągnęłam. Rachu ciachu i po strachu. Szybko po tym wstałam i poszłam ogarnąć się tak, żebym nie wyglądała na kogoś, kto całą noc nie spał.

  -  Hej Vicky. Co wczoraj robiłaś?  -  Zapytała Rose, z którą zobaczyłam się na skrzyżowaniu. Nie chciałam patrzeć się jej prosto w oczy także od razu zaczęłam iść w stronę szkoły.
  -  Aaa  -  trochę się zamotałam. No tak, nie zdążyłam wymyślić żadnej sensownej wymówki ale to nic.  -  Byłam najpierw z Cassy i Jaredem w kinie a wieczorem czytałam drugi rozdział Aniołów  -  skłamałam. Tak na prawdę byłam z nimi nie w kinie lecz u innych znajomych mające to samo "hobby".
  -  A ty co robiłaś?  -  Zapytałam szybko, zanim to skomentuje.
  -  No właśnie nic ciekawego. Ale nie uwierzysz, jak ci coś powiem  -  powiedziała z lekkim przerażeniem w głosie.
  -  Dajesz  -  odpowiedziałam.


ROSE

  Musiałam poznać czyjąś opinię na ten temat, więc postanowiłam powiedzieć jej, o co chodzi. W pewnym momencie zauważyłam jednak, że jakoś dziwnie się zachowuje. Gdy spojrzała na mnie jej wyraz twarzy i rozszerzone źrenice mówiły same za siebie. Stanęłam i spojrzałam na nią z uniesioną brwią.
  -  Ty jesteś chora? Nie idź w tym stanie do szkoły  -  powiedziałam. Zdenerwowała mnie, że znowu to zrobiła. Czy myślała, że nikt się nie połapie? Doskonale wiem, kiedy zachowuje się normalnie, a kiedy jest pod wpływem czegoś.
  -  Przestań, chodź  -  powiedziała i ruszyła dalej. Ja stałam w tym samym miejscu. Przeszła kilka kroków po czym obróciła się i szybko wróciła się do mnie.  -  Co za sceny robisz?  -  Zapytała oburzona.
  -  I po co ty to robisz? Ostatnio mówiłaś, że już koniec  -  powiedziałam poirytowana. Nie chciałam za bardzo naciskać na nią w tym stanie bo taka prawda, że jednym uchem wpuszczała to, co mówię, a drugim wypuszczała, ale nie mogłam tłumić w sobie złości.
  -  Weź nie panikuj  -  odpowiedziała tylko to i z uśmiechem na twarzy chwyciła mnie za rękę po czym tanecznym krokiem ruszyła na przód a ja za nią. Już nie raz z nią rozmawiałam na ten temat ale dopóki sama nie zrozumie, że musi przestać, to nie przestanie. Oczywiście nie miałam zamiaru zostawić tak tego...Dobrym wyjściem będzie to, jak porozmawiam z Cassy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz