wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział IV

ROSE

  Po lekcjach trwających do 13:15 standardowo znów poszliśmy na chwilę na ściankę. Tym razem bez zbędnych ludzi ze szkoły. Tylko ja, Hailey, Faith, John i Max. Usiadłam na murku tak, że jedna noga opadała mi na dół a drugą miałam zgiętą w pół. Chwyciłam telefon i zaczęłam smsować z Nickiem. Pisał, że czuje się tak samo, jak z rana.
  -  Kiepski pomysł z tym nauczycielem  -  stwierdziła Hailey po czym odpaliła papierosa. Gdy tak na nią patrzyłam, jak pali, miałam chęć rzucić się na nią i wypalić jej te wszystkie fajki,  które trzymała w kieszeni kurtki. Rzuciłam dopiero jakieś dwa miesiące temu i jeszcze walczę ze sobą.
  -  Czemu?  -  Zapytała oburzona Faith siedząca na drugim murku obok mnie.
  -  Dajmy na to taka Samantha King -  zaczęła i oparła się o murek, na którym siedziałam. Wzrok skierowała na ściankę, gdzie stali chłopaki i gadali o jakiś swoich "męskich" sprawach.  -  Koleś nie będzie miał z nią życia. Od razu widać, że sobie go nie odpuści  -  stwierdziła to samo, co ja na lekcji.
  -  Może odpuści sobie jak się dowie, że ma żonę  -  zauważyłam.
  -  Nie ma  -  Faith szybko sprostowała.  -  To znaczy się jeszcze ma ale są w separacji  -  objaśniła. Czy ona przeczytała jego całą biografię? Wraz z Hailey spojrzałyśmy na nią dość dziwnym wzrokiem.
  -  No co? Podsłuchałam, jak nauczyciele o nim gadali  -  wyjaśniła.
  -  Ale dalej nosi obrączkę  -  powiedziałam.  -  Dość dziwne dla kogoś, kto właśnie się rozwodzi.
  -  Może dalej ją kocha  -  zasugerowała Hailey.
  -  Jego żona ma jakieś problemy. Mieszka w Nowym Jorku. Stamtąd się tu przeprowadził  -  powiedziała Faith i zamilkła jak znowu została potraktowana dziwnym, pytającym spojrzeniem.
  -  To też podsłuchałaś?  -  Zapytała Hailey i się zaśmiała.  Nagle wyprostowała się i z uśmiechem na twarzy zaczęła szybko iść w stronę bramy. Obróciłam głowę, żeby zobaczyć, kto to taki. To był Steve. Usłyszałam coś w stylu "cześć misiu" i zobaczyłam, jak się całują i przytulają.
Szybko oboje do nas podeszli. Steve usiadł na murku a Hailey mu na kolanach.
  Nie przepadałam za nim. Wydawał mi się czasami bardzo arogancki. Jak miałam 13 lat do mojego taty przychodził pan Cook. Zazwyczaj siedzieli i oglądali mecze albo latem spotykali się na grille. Kumplowali się od kiedy moja mama zaczęła pracować z Panią Cook no i tak się złożyło, że jak mamy były w pracy a Pan Cook u nas to brał też swojego syna  -  Steve'a. Na początku dogadywałam się z nim dobrze. Później przychodziła do mnie Hailey. Miała wtedy ciężką sytuację także ona i Max byli u mnie naprawdę często. Tak często jak i Steve. Można powiedzieć, że to ja ich połączyłam, choć nie zawsze byłam z tego dumna.
  -  Rose  -  zaczęła zdanie wypowiadając moje imię powoli i trochę jakby ze zdziwieniem.  -  Skąd on cię zna?
No fakt, zwrócił się do mnie po nazwisku. To było intrygujące.
  -  Nie mam pojęcia  -  powiedziałam lekko zmieszana.  -  Może zobaczył listę uczniów...Czy coś  -  zaczęłam kombinować z odpowiedzią.
  -  Dziwne  -  stwierdziła. A nawet bardzo.
Nawet nie zauważyłam, że odkąd tam siedzieliśmy minęło sporo czasu a Victoria miała do nas dołączyć.
  -  Ej  -  wyrwałam się.  -  A gdzie Victoria?  -  Zapytałam. Zapłon.
  -  Pewnie poszła do domu, choć mi mówiła, że zaraz przyjdzie  -  powiedziała Faith.
  -  Coś dziwnego się z nią ostatnio dzieje  -  stwierdziła Hailey.
Od razu popatrzyłam na reakcję Steve'a. Skierował wzrok na dół i przygryzł dolną wargę.
  -  Wydaje ci się  -  powiedział.
  -  Nie spędzasz z nią tyle czasu co my także nie zauważasz. Ja widzę, że coś jest nie tak  -  powiedziała lekko oburzona.
  -  Praktycznie z nikim nie gada  -  kontynuowała Faith.  -  I ostatnio, jak u mnie była, powiedziała że Cassy do niej napisała i musi wracać do domu. Widziałam, że to nie jej numer także chwile po tym jak wyszła wychyliłam się przez okno  -  zamilkła na chwilę patrząc się na każdego po kolei.  -  Poszła w zupełnie inną stronę.
Steve przyglądał się nam i sam niczego nie powiedział. Ja też nie wiedziałam za bardzo, jak to skomentować. Coś było na rzeczy i musiałam dowiedzieć się, o co chodzi.
  Zasiedzieliśmy się tam tak długo, aż zrobiłam się głodna dlatego stwierdziłam, że lepiej iść już do domu. Hailey ze Steve'm odwieźli mnie, co mnie bardzo ucieszyło, bo nie chciało mi się iść.
Gdy weszłam do domu od razu w oczy rzuciły mi się trzy, duże walizki stojące po prawej stronie przy szafie na buty.
  -  A to co?  -  Zapytałam cicho samą siebie idąc powolnym krokiem dalej. Gdy wychyliłam się zza winkla i ujrzałam, kto siedzi przy naszym stoliku w kuchni, stanęłam jak wryta.
Jack Roberts, mój nauczyciel, u mnie w domu? Co tu się wyprawia?
  -  Cześć skarbie.  Nie bądź taka zdziwiona  -  powiedziała mama śmiejąc się ze mnie. Faktycznie, mój wyraz twarzy w tamtym momencie mógł być trochę...dziwny. Tata, siedzący obok Jack'a i naprzeciwko mamy, też się zaśmiał.
  -  Po prostu nie codziennie spotyka się swojego nauczyciela w domu  -  objaśniłam moją reakcję, która wydaję mi się, była naturalna.
  -  Chyba, że coś przeskrobie  -  powiedział Jack patrząc się na mnie z uśmiechem. Czy ja coś przeskrobałam? Upomniał mnie tylko dwa razy!  -  Ale na szczęście nie po to tutaj jestem.
  -  Jack będzie z nami mieszkał, dopóki nie znajdzie jakiegoś mieszkania  -  powiedział tata.
  -  Że co!?  -  Wyrwało mi się.  -  To znaczy się...  -  chciałam kontynuować i jakoś z tego wybrnąć, ale chyba nie miałam już nic do powiedzenia oprócz jeszcze jednego  -  co?  -  Powtórzyłam i patrzyłam się na nich, jak na świrów.
Nagle mama wstała i podeszła do mnie chwytając mnie za ramię. Wskazała wzrokiem, żebyśmy poszły na chwilę same do salonu. Bez zastanowienia pokierowałam się w drugą stronę po czym usiadłam na fotelu.
  -  Jack był naszym sąsiadem w Nowym Jorku  -  zaczęła cichym i spokojnym głosem.  -  Dobrze znaliśmy jego rodziców przez ponad 10 lat  -  powiedziała i usiadła naprzeciwko mnie.  -  Pewnego dnia stało się coś okropnego  -  powiedziała, jakby w tym momencie coś ją zakuło.  -  Mieli wypadek...Dave i Brian, młodszy brat Jack'a, zginęli na miejscu.  Z Kate było lepiej...Myśleliśmy, że z tego wyjdzie. Odwiedziliśmy ją w szpitalu i powiedziała, żebyśmy służyli Jack'owi pomocą, jeśli ona nie przeżyje. Zmarła dwa dni później  -  zakończyła smutnym głosem robiąc przy tym minę, jakby miała się rozpłakać.  -  Teraz, choć ma już 28 lat, ta obietnica dalej zobowiązuje  -  wyjaśniła.  -  Wiem, że to trochę krępujące, mieszkać z nauczycielem, ale to góra dwa tygodnie  -  powiedziała pocieszając mnie.
  -  Dobra  -  powiedziałam i odetchnęłam.  -  Mogliście mnie chociaż uprzedzić.
  -  Sami dowiedzieliśmy się dzisiaj, jak i on. Rano wyrzucili go z mieszkania  -  powiedziała wzruszając ramionami.  -  Idę przygotować stół do obiadu  -  oznajmiła wzdychając. Wstała i poszła do kuchni a Jack kierował się w stronę salonu, w którym byłam. Patrząc, jak się zbliżał wstałam i skierowałam się na lewo do schodów. Będąc już na pierwszym stopniu oparłam się o poręcz i obróciłam się lekko do tyłu. Usiadł na kanapie i popatrzył się na mnie.
  -  Mam nadzieje, że będzie się tu panu dobrze mieszkać  -  powiedziałam z uśmiechem i od razu ruszyłam na górę.


HAILEY

  W tej chwili niby wszystko jest dobrze, niby wszystko się układa, niby mój uśmiech jest szczery...Ten "niby" stan chyba nie może ulec poprawie. Walczę z tym od lat i dalej nic nie potrafię z tym zrobić. Bo co? Jedyne, co mi pozostaje, to udawanie. Muszę być silna przede wszystkim dla Maxa, lecz także dla siebie. Udaję nawet przed sobą. Udaję, że wcale nie jest tak bardzo źle, że to tylko przejściowy stan. Gdybym była szczera sama przed sobą chyba już dawno by mnie tu nie było. Ciągle na coś czekam. Ciągle mam nadzieję.
  -  Max?  -  Zawołałam pytająco, gdy tylko usłyszałam otwierające się drzwi.
Siedziałam na starym krześle na przeciwko okna, na którym zawieszone były zwykle, białe firanki. Nie mieszkaliśmy w luksusie. Do naszego mieszkania wchodziło się po wąskich, długich schodach. Z obydwu stron były białe ściany pokryte brudem. Na końcu schodów były białe, proste drzwi, a za nimi mały przedpokój z czterema drzwiami. Po prawej była toaleta, na przeciwko kuchnia, pokój Kurt'a i drzwi do pokoju mojego i Max'a. Nic nie było wyremontowane, nienawidziłam tego mieszkania.
  -  Nie Max  -  odparł plączącym się głosem po czym usłyszałam jak wali w moje drzwi. Nawet się nie odwróciłam. -  Twój kochany Kurt skarbie  -  powiedział i zaśmiał się. Był kompletnie pijany. Niestety musiałam go tolerować ze względu na szkołę i brata.  -  Daj mi pięć funtów.
  -  Nie ma mowy!  -  Wykrzyczałam zdenerwowana i odpaliłam papierosa. Kurt dalej stał pod drzwiami...chociaż ledwo co. Widziałam go przez długie, wąskie okienko w drzwiach. Opierał się o drzwi tak, jakby walczył z grawitacją. Dałabym mu pieniądze, żeby sobie poszedł, ale jak napruje się jeszcze bardziej to w nocy będą jazdy.
Pomimo tego, że jest 45-letnim nierobem i pijakiem to strasznie ciężko mu po tym, jak matka poszła do więzienia. Ich związek był toksyczny lecz pomimo tego żyli ze sobą ponad trzy lata. Nie mamy więcej rodziny, mama miała brata lecz zmarł po moich narodzinach. Dziadkowie także nie żyją a od strony taty mieszkają w Irlandii. Kurt był jedyną opcją, aby zostać w Londynie.
Kiedy już nie miał siły nic zrobić poszedł do siebie i trzasnął drzwiami, a ja spaliłam papierosa , wyciągnęłam książki i zaczęłam się uczyć.

ROSE

  Nastał wieczór. Cały dzień próbowałam dodzwonić się do Victorii lecz bezskutecznie. Wysłała mi tylko smsa o treści "Dzisiaj cały dzień mam zajęty". Ciekawe czym...
Leżałam właśnie na łóżku i jak zwykle robiłam coś na telefonie, gdy usłyszałam, jak ktoś krząta się po górze. Miałam jak zwykle lekko uchylone drzwi, przez które ujrzałam mojego nauczyciela. Dalej mnie to trochę irytowało, lecz z drugiej strony byłam go ciekawa i po części nawet cieszyłam się, że u nas jest. Na widok Jack'a miałam takie dziwne uczucie...Nie wiem, jak to określić.
Nagle zadzwonił telefon. To był Nick. Mój chłopak wyrwał mnie z fantazji o innym. Miał wyczucie...Odebrałam i rozmawiałam z nim przez dłuższy czas. Nastała godzina 21 i zbierałam się do kąpieli. Ubrałam się w szlafrok i wyszłam tak przez korytarz do łazienki. Miałam ochotę na kąpiel w wannie więc ominęłam kabinę prysznicową i napuściłam wody do wanny. Jak zwykle musiałam zrobić też pianę i postawić świeczkę na parapecie. Zgasiłam światło i weszłam do wanny po czym zamknęłam oczy. Pachniało malinowym płynem do kąpieli a świeczka wydawała przyjemny, lekki waniliowy zapach.
Ten tydzień zaczął się na prawdę dziwnie. Nie dość, że dowiedziałam się o tym, że za kilka miesięcy będę mieć rodzeństwo to jeszcze nauczyciel zamieszkał w moim domu. Pomimo tego mętliku na dodatek rozmyślałam jeszcze o Victorii, z którą Bóg jeden wie co się dzieje. Z tego wszystkiego mało czasu poświęcałam  Nick'owi ale może to i lepiej...Jest mi tak bliski, że czasami brakowało mi swojej prywatności. Czasami miałam wątpliwości, czy na prawdę chcę dalej z nim być. Może to to mi ciągle przeszkadza? Może to byłaby moja zmiana na lepsze? Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Kocham go, lecz może jednak perspektywa zostania z nim przez resztę życia mnie przytłacza. Jesteśmy razem odkąd skończyłam piętnaście lat. Znam go od małego i od małego jest w moim życiu prawie codziennie, czuję się, jakby jego rodzina była moją i na odwrót. Chyba potrzebuję jakiejś odskoczni, czegoś innego. Może po prostu chcę zakochać się od nowa...
  Nagle usłyszałam, jak ktoś wchodzi do łazienki i zapala światło. Wanna, w której leżałam była centralnie na przeciwko drzwi, w których stał...
  -  Boże!  -  Wykrzyczał Jack po czym szybko wycofał się na korytarz i zamknął drzwi.  -  Przepraszam!
O cholera...Dobrze, że zrobiłam bąbelki!

  Gdy zeszłam na dół do kuchni ujrzałam Beth, która siedziała przy stole i piła kawę.
  -  Kawa o tej porze?  -  Zapytałam ironicznie.
  -  Mam was na oku  -  odpowiedziała nie na temat. Trochę się zdziwiłam.
  -  O co ci chodzi?
  -  Wiem, że specjalnie nie zamknęłaś drzwi na klucz  -  odparła. Postawiła mnie w niezręcznej sytuacji. Miałam ochotę zacząć się tłumaczyć, lecz tylko rozchyliłam usta i szeroko otworzyłam oczy patrząc się na tą starą ropuchę.
  -  Beth...ta kawa ci chyba szkodzi  -  powiedziałam i zajrzałam do lodówki. Trzeba mieć tupet, żeby oskarżać mnie o takie coś! Najbardziej bałam się tego, że ona zacznie coś mieszać.
  -  Ty bezczelna gówniaro!  -  Wykrzyczała i walnęła filiżanką o stół. Myślałam, że się stłucze, lecz tylko ulało się z niej trochę kawy. Wychyliłam się zza lodówki i jeszcze bardziej nie wiedziałam, jak miałam się zachować.  -  Mówiłam, że takie paskudztwa jak ty powinny wylądować w szkole z internatem! Może tam nauczyłabyś się dyscypliny!  -  Wykrzyczała jeszcze głośniej. W tym momencie jej słowa zraniły mnie na tyle, że mimowolnie uroniłam kilka łez, lecz wyraz mojej twarzy nie wyrażał żadnych emocji. Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i głośny tupot w stronę kuchni. To był tata.
  -  Zamknij się  -  powiedział głośno do Beth i podszedł do mnie.  -  Nie masz prawa mówić tak do mojej córki! Rozumiesz!?  -  Zapytał tak bardzo zdenerwowany, że zrobił się różowy na twarzy.
  -  Twoja córka...-  odrzekła spłoszona po czym zaśmiała się szyderczo i skierowała się ku swojego pokoju.
Tata nie chciał chyba tego komentować. Sam nie wytrzymywał ciśnienia ale miał jakąś blokadę, żeby postawić się jej bardziej. Musiał żyć tak bo Beth bądź co bądź szykowała się już na tamten świat, więc chyba nie chciał przed jej śmiercią być dla niej jakiś za bardzo chamski, chociaż dobrze, że w takich momentach nerwy mu jednak puszczały i zawsze stawał w mojej obronie. Przytulił mnie mocno, otarł kilka łez i powiedział, żebym szła już spać. Tak też zrobiłam.


VICTORIA


  -  Nie mam zamiaru iść dzisiaj do szkoły  -  powiedziałam do Cassy. Obie siedziałyśmy z jej chłopakiem, Jaredem, na kanapie w salonie i oglądaliśmy jakieś durne kreskówki, które trochę niszczyły mi mózg.
  -  Weź jeszcze trochę i idź. Gwarantuje, że będziesz na siłach  -  odparł Jared. Cassy już prawie zasypiała, więc nawet nie usłyszałam żadnych sprzeciwów z jej strony.
Tak, wiedziałam, że nie mogłam przesadzać z ćpaniem, ale w sumie po nocce muszę wziąć, żeby się ożywić. Stwierdziłam, że i tak nie jestem codziennie zrobiona, więc co mi szkodzi?
  -  Okej, dawaj  -  powiedziałam do Jareda. Wstał i poszedł po kolejną porcję dla mnie i chyba też dla siebie. Jared był w tym od kilku lat i nic nie wskazywało na to, że chciałby to zmienić. Tak samo jak Cassy. Oczywiście nie żyliśmy na odpierdol, chcąc tylko się naćpać. Cassy i Jared pracowali, utrzymywali dom no i przede wszystkim układało im się.
Każdy doskonale wiedział, że miałam z tym problem. Jakieś osiem miesięcy temu trafiłam za to na odwyk, bo trochę wtedy mnie ponosiło, ale teraz ustabilizowałam się i jak naćpam się od czasu do czasu nic się nie stanie.
Jared przyniósł przeźroczysty woreczek w którym tylko na dnie był biały proszek.
  -  Po małej bo też chcę  -  powiedział i wysypał zawartość na małe, kwadratowe lusterko po czym zaczął robić kreski układając je kartami płatniczymi. Podał mi kawałek papieru, z którego zrobiłam zwijkę i wciągnęłam. Rachu ciachu i po strachu. Szybko po tym wstałam i poszłam ogarnąć się tak, żebym nie wyglądała na kogoś, kto całą noc nie spał.

  -  Hej Vicky. Co wczoraj robiłaś?  -  Zapytała Rose, z którą zobaczyłam się na skrzyżowaniu. Nie chciałam patrzeć się jej prosto w oczy także od razu zaczęłam iść w stronę szkoły.
  -  Aaa  -  trochę się zamotałam. No tak, nie zdążyłam wymyślić żadnej sensownej wymówki ale to nic.  -  Byłam najpierw z Cassy i Jaredem w kinie a wieczorem czytałam drugi rozdział Aniołów  -  skłamałam. Tak na prawdę byłam z nimi nie w kinie lecz u innych znajomych mające to samo "hobby".
  -  A ty co robiłaś?  -  Zapytałam szybko, zanim to skomentuje.
  -  No właśnie nic ciekawego. Ale nie uwierzysz, jak ci coś powiem  -  powiedziała z lekkim przerażeniem w głosie.
  -  Dajesz  -  odpowiedziałam.


ROSE

  Musiałam poznać czyjąś opinię na ten temat, więc postanowiłam powiedzieć jej, o co chodzi. W pewnym momencie zauważyłam jednak, że jakoś dziwnie się zachowuje. Gdy spojrzała na mnie jej wyraz twarzy i rozszerzone źrenice mówiły same za siebie. Stanęłam i spojrzałam na nią z uniesioną brwią.
  -  Ty jesteś chora? Nie idź w tym stanie do szkoły  -  powiedziałam. Zdenerwowała mnie, że znowu to zrobiła. Czy myślała, że nikt się nie połapie? Doskonale wiem, kiedy zachowuje się normalnie, a kiedy jest pod wpływem czegoś.
  -  Przestań, chodź  -  powiedziała i ruszyła dalej. Ja stałam w tym samym miejscu. Przeszła kilka kroków po czym obróciła się i szybko wróciła się do mnie.  -  Co za sceny robisz?  -  Zapytała oburzona.
  -  I po co ty to robisz? Ostatnio mówiłaś, że już koniec  -  powiedziałam poirytowana. Nie chciałam za bardzo naciskać na nią w tym stanie bo taka prawda, że jednym uchem wpuszczała to, co mówię, a drugim wypuszczała, ale nie mogłam tłumić w sobie złości.
  -  Weź nie panikuj  -  odpowiedziała tylko to i z uśmiechem na twarzy chwyciła mnie za rękę po czym tanecznym krokiem ruszyła na przód a ja za nią. Już nie raz z nią rozmawiałam na ten temat ale dopóki sama nie zrozumie, że musi przestać, to nie przestanie. Oczywiście nie miałam zamiaru zostawić tak tego...Dobrym wyjściem będzie to, jak porozmawiam z Cassy.

sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział III

VICTORIA

  Byłam u Faith tylko przez chwile. Skłamałam, że Cassy do mnie napisała i potrzebuje mnie na chwilę w domu. (Cassy to moja starsza siostra, z którą mieszkam)
Tak naprawdę poszłam do kawiarni na Abbey Street, gdzie czekał na mnie Steve. Wiedziałam, że musi z kimś porozmawiać, więc nie chciałam zostawiać go samego. Bo komu powiedział by tyle, co mnie? Miałam z nim dobry kontakt od jakiegoś miesiąca, oczywiście to była tajemnica, której nawet Rose nie znała. Nie wiem, co by o tym pomyślała. Może i nie powiedziałaby nic Hailey ale nie chciałam, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Steve nie należał za bardzo do naszego grona. Wszyscy mieli o nim dość negatywne zdanie. Nie było to spowodowane niczym innym, niż ciągłym narzekaniem Hailey.
  -  Hej  -  usłyszałam jego głos siedząc na ciemnozielonym krześle przy oknie. Wstałam od razu i przytuliłam go na przywitanie.
  -  Jak się masz?  -  Zapytałam po czym oboje usiedliśmy.
  -  Powiem ci...  -  zaczął trochę zmieszany lecz po chwili się uśmiechnął.  -  Świetnie. W końcu daliśmy sobie spokój.
  O matko! Czy on mówi poważnie? Gdy to usłyszałam, byłam taka podekscytowana! Nie dałam oczywiście tego po sobie poznać. Uśmiechnęłam się tylko a wzrok przeniosłam na wchodzącą parę, która wchodziła do środka lokalu.
  -  Myślę, że wyjdzie wam to na dobre.  -  Tylko tak potrafiłam to skomentować. Wróciłam wzrokiem do jego niebiańskich, błękitnych oczu i oparłam się ręką o twarz.
  -  Też tak sądzę  -  stwierdził. W tym momencie podeszła do nas kelnerka i poprosiła o złożenie zamówienia. Steve popatrzył się na nią na wpół uśmiechnięty. Nie wiedzieć czemu gdy tylko patrzył się tak na jakąś inną od razu gotowało mnie w środku!
Ciemnowłosa, wysoka panna utrzymywała z nim kontakt wzrokowy przez kilka sekund. Stała wyprostowana lekko się uśmiechając.
  -  Dziękuję ale właśnie wychodzimy.  -  Powiedział, wstał szybko i wziął mnie za rękę. Skierowaliśmy się szybko w stronę wyjścia. Gdy wyszliśmy na zewnątrz zobaczyliśmy, że okropnie się rozpadało. Spojrzał na mnie z przymrużonymi oczami i nie puszczając mojej dłoni popędziliśmy do jego srebrnego Audi A6, które stało na parkingu po drugiej stronie ulicy. Wsiadłam szybko już cała przemoknięta i zaśmiałam się.
  -  To teraz gdzie?  -  Zapytałam.
  -  Zobaczysz.  -  Odparł i ruszył.


ROSE

  -  Zbieraj się  -  powiedział tata przechodząc koło mojego pokoju.
Leżałam właśnie na łóżku ze wzrokiem wbitym w ekran laptopa. Była godzina 16 także zaraz mieliśmy wyjeżdżać po Beth. Rodzice postanowili nie mówić jej na razie o ciąży dopóki jej stan się nie poprawi bo mogłaby za bardzo znieść tę, wydaje mi się, złą dla niej wiadomość.
Zeskoczyłam z łóżka i podeszłam do szafy w celu poszukania mojej bordowej bluzy z kapturem i białym nadrukiem. Kocham to uczucie, gdy wracam do domu i mogę ściągnąć z siebie te kretyńskie, szkolne wdzianko. Kiedy już ją znalazłam w moim nieładzie szmatek założyłam ją szybko na siebie i zaczęłam szukać gumki do włosów. Ah, mój pokój był na tyle magiczny, że potrafił sam przestawiać rzeczy. Przynajmniej tak mi się wydawało...
  -  Mam cię  -  powiedziałam, gdy zobaczyłam czarną gumkę pod białym stolikiem, który stał zaraz przy oknie. Wzięłam ją, związałam długie włosy w kucyk i popędziłam na dół.
  - Ej!  -  Nagle usłyszałam jakieś zawołanie i pukanie w okno. Stałam po środku salonu i obracałam się w okół patrząc na okna. W końcu zauważyłam...
  -  Max!?  -  Krzyknęłam sama do siebie i popędziłam do okna. Otworzyłam je z bardzo wyraźnym zdziwieniem na twarzy.  -  A Ty co tu robisz?!  -  Zapytałam. Na dworze padało i strasznie wiało więc musieliśmy się do siebie drzeć. Firanka latała w tę i we w tę a Max był już cały przemoknięty.
  -  Dlaczego nie odbierasz telefonu!?  -  Zapytał z poirytowaniem ale szybko pokiwał głową i przeszedł do rzeczy.  -  Hailey jest w szpitalu!  -  Powiedział powoli i głośno. Ta informacja zwaliła mnie z nóg. Dosłownie. Przesunęłam się na fotel, który na szczęście stał koło okna.
  -  Co się stało?  -  Wykrztusiłam ledwie co. Złapałam się za głowę. Cholera! Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobiła, że nic poważnego jej nie jest!
  -  Jechała autem i wpadła w poślizg!  -  Wyjaśnił dalej mówiąc bardzo wolno.
Musiałam chwilę sie uspokoić. Wydawało mi się, że serce zaraz miało wyskoczyć mi z klatki piersiowej.
Patrząc się w jeden punkt nawet nie zauważyłam ile czasu minęło. Poczułam tylko dłoń na moim ramieniu. Obróciłam się i zobaczyłam tatę.
  -  -  Max pojedzie z nami. Chodź  -  powiedział.
Skierowałam się z nim ku wyjścia. Widziałam, że w aucie już czeka Max, weszłam więc z drugiej strony.
  -  Przepraszam, że nie odbierałam. Nie słyszałam  -  powiedziałam szybko.
Max był młodszym bratem Hailey. Przyszedł do mnie bo zapewne w domu nie było ich ojczyma, z którym mieszkają. Stary pijaczyna nie robi nic całymi dniami tylko pije za pieniądze z zasiłku. Po tacie rodzeństwo dostało niewielki domek w Hayes, niestety nie mogli tam zamieszkać bo Hailey chciała ukończyć szkołę w Londynie i nie zostawiłaby niepełnoletniego brata samego u ojczyma, który jest prawnym opiekunem. Często pomagałam im, jak Kurt za bardzo się schlał i robił im awantury. A ich matka? Odsiadywała wyrok za handel narkotykami. Minął już rok, jeszcze "tylko" pięć i wyjdzie. Pamiętam ich, gdy byli jeszcze normalną rodziną. Kiedy żył ich ojciec - Adam. Był świetnym człowiekiem, zawsze radosny, pomagał innym. Dobrze znali się z moimi rodzicami. Niestety sześć lat temu wykryto u niego nowotwór i w ciągu pół roku zmarł. Amber nie mogła sobie z tym poradzić i zaczęła pić, później brać. Związała się z Kurtem i ogólnie można powiedzieć, że zeszła na samo dno.
  -  Jechała na cmentarz  -  powiedział smutnym głosem bawiąc się dłońmi. Wzrok skierował na dół po czym spojrzał na okno.  -  Jej nic nie jest...auto ucierpiało bardziej. Kurt się wkurzy  -  stwierdził.
  -  Wiem  -  spojrzałam na niego.  -  Jakbyście mieli problemy...
  -  Wiem  -  odparł nie pozwalając mi dokończyć.  -  Dzięki.
  Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce musiałam pójść w innym kierunku niż Max, ponieważ szliśmy najpierw po Beth. Weszłam do jej sali i zobaczyłam staruszkę siedzącą na łóżku z walizką obok siebie. Siedziała tyłem do nas i patrzyła w okno. Gdy tylko usłyszała, że ktoś wszedł do sali od razu wstała i obróciła się w naszą stronę. Beth była chuda, miała króciutkie, siwe włosy i była wysokiego wzrostu. Zawsze umalowana. Czerwone usta oraz ciemne cienie do oczu. Nie zachowywała się oraz nie wyglądała na rasową babcię. Zawsze elegancko ubrana i standardowo buty na małym obcasie oraz apaszka.
  -  Dzień dobry mamo  -  powiedział radośnie tata podchodząc do niej. Objął ją witając serdecznie. Mama także podeszła się przywitać a ja stałam kilka metrów od niej. Uśmiechnęłam się do niej sztucznie i rzuciłam tylko "witaj, miło Cię widzieć". Zmierzyła mnie od dołu do góry i odparła to samo z tym samym, sztucznym uśmiechem.
  -  Rose pójdzie teraz do swojej koleżanki, która miała wypadek  -  objaśnił tata.
  -  No tak...  -  odparła mówiąc powoli z poirytowaniem.  -  Koleżanka ważniejsza od rodziny.
Nie mogłam jej słuchać. Przewróciłam tylko oczami i szybko wyszłam z sali kierując się w stronę sali, gdzie była Hailey. Nagle usłyszałam, jak ktoś za mną biegnie. Obróciłam się i stanęłam, to była moja mama.
  -  Rose!  -  Powiedziała z oburzeniem.  -  Poczekaj, pójdę z tobą. Jak jej nie zatrzymają na noc będzie musiała jakoś wrócić do domu  -  skończyła potulnym głosem i poszła.  -  No chodź!  -  Zawołała.  Trochę zmieszana poszłam za nią.
  -  Zaraz dojdę  -  powiedziała, gdy zobaczyła automat z kawą.  -  Tylko kupię coś do picia. Chcesz?  -  Zapytała.
  -  Nie, nie  -  odparłam i weszłam do pomieszczenia. Hailey siedziała na łóżku przy doktorze i Maxie.
  -  Cześć  -  powiedziałam radosnym głosem i szybko do niej podbiegłam.
  -  Hej  -  odpowiedziała uśmiechając się.  -  Dzięki, że przyjechaliście.
  -  Nie ma sprawy. Nic ci nie jest?  -  Zapytałam.
  -  Tylko kilka siniaków i zadrapania. Miała szczęście  -  odpowiedział lekarz.  -  Możesz spokojnie wracać do domu  -  powiedział po czym podszedł do drugiej pacjentki, która była w tej samej sali.
  -  Zadzwonię po Nick'a żeby po nas przyjechał  -  powiedziałam wyciągając telefon.
  -  Cześć skarbie  -  usłyszałam głos mamy wchodzącej do sali.
  -  Dzień dobry Pani Morgan  -  odparła widocznie ciesząc się na jej widok.
  -  Jak się czujesz?  -  Zapytała i usiadła obok niej.
  -  Dobrze, nic takiego mi się nie stało  -  odpowiedziała z lekkim uśmiechem a ja wybierałam numer.
  -  Mamo  -  zaczęłam.  -  My pojedziemy z Nick'iem bo przecież nie zmieścimy się wszyscy u nas.  Tylko do niego zadzwonię.
  -  Okej a ja już pójdę bo tata z babcią chyba mnie zabiją  -  powiedziała ze zgrozą. Zaśmiałam się i oddaliłam trochę.
[Tak?]
[Jestem w Saint Mary's, możesz przyjechać?]
[Co się stało!?]
[Mi nic. Hailey miała wypadek ale jej też nic nie jest. Musimy się jakoś dostać do domu.]
[Okej, daj mi chwilę.]
  -  Przyjedzie.

  Gdy odwieźliśmy Hailey i Max'a do domu pojechaliśmy z Nick'iem na pizze po czym wylądowaliśmy w domu. Włączyliśmy sobie jakiś tandetny horror i nie wiadomo kiedy zasnęliśmy. Miałam dziwny sen. Stałam sama na środku jakiegoś pustkowia. Ziemia była pokryta szarym piachem a z oddali wiał chłodny wiatr. Na początku myślałam, że to otwarta przestrzeń, choć dziwnym faktem było to, że "niebo" było całe czarne. Żadnych chmur, gwiazd, księżyca. Nie wiedzieć czemu postanowiłam iść pod wiatr. Szłam tak chwilę po czym zobaczyłam, że moje podłoże się skończyło. Wyglądało na przepaść, lecz gdy podeszłam bliżej wyciągnęłam ręce przed siebie i poczułam ścianę. Byłam w pudełku? Nie wiedziałam co się dzieje. Poczułam strach. Rozejrzałam się na wszystkie strony. Byłam sama. Nagle "pudełko" przechyliło się tak, że upadłam i zaczęłam zjeżdżać w stronę ściany...lecz ściana zniknęła. To była przepaść. Spadłam w czarną odchłań.
  Nagle otworzyłam oczy. Oddychałam szybko a serce prawie wyskoczyło mi z klatki piersiowej. Zobaczyłam mój pokój i Nick'a obok siebie. Uspokoiłam się trochę i wyciągnęłam rękę po szklankę wody, która stała na szafce nocnej po czym wzięłam kilka łyków. Byłam strasznie zmęczona także nie rozmyślając o tym, co mi się śniło zamknęłam oczy i chwilę po tym zasnęłam.


VICTORIA

  Wiedziałam, że to zbyt piękne. Wczoraj było tak cudownie...dopóki nie zadzwonił jeden, głupi telefon. Max z informacją o Hailey. Steve nie patrząc na nic szybko odwiózł mnie do domu po czym znowu do niej poleciał...Klasyka.
Nie mogłam przez to spać, a gdy już mi się udało, to zaraz się budziłam. Była 5:00, i tak za godzinę bym wstawała...Stwierdziłam, że nie będę się już męczyć i puściłam sobie głośno muzykę na słuchawkach. Może to mnie odpręży.
  Tak naprawdę nie wiem, co ja sobie myślałam. Robię za przyjaciółkę, która jest tylko wtedy, kiedy trzeba. Nie mam zamiaru być drugą opcją. Zawsze byłam twarda, nie brałam do siebie niczego...To nie może się zmienić od tak. Nie będę się już starać. Dosyć.


ROSE

  -  Hej wam  -  przywitałam się z dziewczynami, które były przy ściance obok szkoły. Było to miejsce kilka metrów od tylnego wejścia szkoły. Za szkolnym boiskiem rozciągał się wysoki płot z grubymi, czarnymi prętami. Ścianka łączyła się z płotem przez ok. 6 metrów wzdłuż. Cała pokryta była graffiti i tylko miejscami było widać białe prześwity. Jakieś 3 metry naprzeciwko niej były trzy ceglane murki, na których zawsze siedzieliśmy. Dalej, po drugiej stronie wąskiej ulicy po której nic nigdy nie jeździło, był także ceglany, duży budynek. Od tamtej strony nie było okien a wejścia do budynku, w którym przeważnie były sklepy znajdywało się z jego drugiej strony.
  Usiadłam na jednym z murków po lewej stronie obok Faith i Hailey. John i jego koledzy stali oparci o ściankę i palili papierosy. Było tam jeszcze kilkanaście innych osób ze szkoły.
  -  Cześć Rose  -  odpowiedziały równocześnie.
  -  Co za synchronizacja  -  zauważyłam.  -  Victoria jeszcze nie przyszła?  -  Zapytałam zdziwiona. Nie szłam z nią rano bo do szkoły odwiózł mnie Nick i pojechał od razu do domu. Udał, że źle się poczuł.
  -  Nie widziałam jej jeszcze -  powiedziała Faith.  -  Oł!  -  Wyrwała się nagle z dziwnym jękiem podniecenia.  -  Widziałyście już Pana Roberts'a?  -  Zapytała jakby dumna z tego, że wie kto to.
  -  Nowy nauczyciel angielskiego?  -  Zapytała Hailey dość sceptycznie.  -  Wszystko lepsze od tamtej zołzy.  -  Stwierdziła.
  -  Tak, ale nie spodziewałabyś się na pewno TEGO  -  powiedziała z zachwytem w głosie.  -  Szkoda, że mnie nie będzie uczyć takie ciacho  -  powiedziała ze smutkiem.
Zaśmiałam się tylko po czym zadzwonił dzwonek na lekcje.
  -  My z Hailey idziemy poznać to ciacho  -  powiedziałam i poszłyśmy do szkoły.
Victorii dalej nie było w szkole co może nie wydawało by mi się dziwne gdyby nie fakt, że ostatnio zauważyłam, że coś się z nią dzieje. To na pewno nie było moim urojeniem. Myślę, że chodziło o Steve'a...Cóż, tylko raz mi o nim wspomniała ale jakoś zaintrygowało mnie to. A może jednak się mylę...
  -  Dzień dobry wszystkim  -  usłyszałam niebiański, niski głos mężczyzny, który wszedł na końcu do klasy. Faith nie myliła się. Ten facet był chyba najprzystojniejszym mężczyzną na ziemi.  -  Nazywam się Jack Roberts  -  przedstawił się i uśmiechnął do całej klasy po czym na wpół usiadł na swoim biurku. Miał piękny, szeroki uśmiech. Białe, proste zęby, które strasznie rzucały się w oczy. Ciemne włosy, pełne usta, oczy niebieskie niczym ocean i ten dwudniowy zarost...
Ubrany był w ciemnoszary garnitur i białą koszulę.
  -  Musi się pan postarać. Nasza poprzednia nauczycielka była bardzo kochana  -  zażartował Oliver, który siedział w ostatniej ławce.
  -  Postaram się być łaskawy  -  odpowiedział.  -  Co nie znaczy, że nie będę wymagający  -  powiedział i wstał po czym powolnym krokiem szedł w stronę końca klasy.  -  Może dzisiaj zrobimy lekcje organizacyjną  -  zasugerował będąc przy drugiej ławce. Ja z Hailey siedziałyśmy w piątej i akurat ja od strony, którą szedł.
  -  Dobry pomysł  -  powiedziała Samantha. Spojrzała na niego tym swoim zdzirowatym wzrokiem i już było wiadomo, że facet będzie miał z nią problem. Sam była typową łatwą dziewczyną. Wiecznie kilogram makijażu na twarzy, długie, blond włosy i oczywiście świetna figura. Ale mniejsza z wyglądem. Jej zachowanie mówiło samo za siebie.
  -  Dziękuję...  -  przystanął trochę zmieszany i wyraźnie oczekiwał aż się przedstawi.
  -  Samantha. Miło mi  -  powiedziała ze swoim słodko-głupim uśmieszkiem. Jack zignorował ją i powolnym krokiem szedł dalej, aż w końcu znalazł się przy naszej ławce.
Patrzyłam się na niego jakbym się zagapiła. Stanął na chwilę i oparł się o ławkę. Zobaczyłam, że na dłoni ma...obrączkę.
Nagle poczułam dziwne szturchnięcie z lewej strony.
  -  Nie gap się tak  -  powiedziała szeptem Hailey.
Zrobiło mi się głupio i chyba przybrałam lekko czerwonej barwy.
  -  Przecież się nie gapię  -  palnęłam po cichu tak, żeby przypadkiem nie usłyszał. Był zajęty gadaniem o czymś ale nagle przestał mówić i spojrzał na mnie.
  -  Przeszkadzam w rozmowie dziewczyny?  -  Zapytał z lekkim poirytowaniem ciągle patrząc się prosto w oczy.
  -  Nie, w ogóle  -  odpowiedziałam. Po chwili dopiero pomyślałam nad tym, co powiedziałam.
  -  Cieszę się panno Morgan  -  odparł i dalej szedł przed siebie gadając dalej.
Zaraz...skąd on zna moje nazwisko?
  -  Ty go znasz?  -  Zapytała zdziwiona Hailey.
  -  Nie  -  odparłam. Jack w mgnieniu oka obrócił się i popatrzył w naszą stronę robiąc głośne "cii". Znowu zrobiło mi się trochę głupio ale przecież nie mówiłyśmy głośno.
  -  Przepraszamy  -  powiedziała Hailey nawet nie obracając się za siebie.
W pewnym momencie usłyszałam, jak drzwi od sali się otwierają a w nich nie kto inny niż Victoria.
  -  Sory za spóźnienie  -  powiedziała nawet nie zauważywszy nowego nauczyciela prawie przy końcu sali. Na uszach miała słuchawki a jej wzrok skierowany był do dołu. Bez przejmowania się usiadła w pierwszej ławce przy ścianie, zarzuciła nogi na drugie krzesło i oparta zaczęła robić coś na telefonie.
Jack bez zastanowienia zamilkł i podążył równie wolnym krokiem w stronę Victorii. Cała klasa patrzyła się na całe zdarzenie z pełną ciekawością.
  -  Witam  -  powiedział, gdy już był przy jej ławce. Victoria wolno podniosła wzrok mierząc go z dołu do góry. Gdy go zobaczyła, otępiała.
  -  Dzień dobry  -  powiedziała zmieszana. Pokazał jej tylko gestem, że ma ściągnąć nogi z krzesła i tak zrobiła.
  -  No cóż  -  powiedział po czym obrócił się do całej klasy.  -  Mam nadzieje, że będzie nam się dobrze pracować  -  odparł z uśmiechem.

czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział II

ROSE

   Po 9 godzinach głębokiego snu zsunęłam się z łóżka niczym żywy trup. Nie wiem, czym spowodowana jest moja niechęć do poranków. A może to nie to, że nie lubię poranków, tylko to, że nie lubię tego, co się wtedy dzieje?
Nowy, pochmurny dzień w Londynie...To wszystko o czym można zamarzyć. Świadomość, że musisz wbić się w niewygodny strój szkolny i iść do miejsca, w którym każdy sztucznie się do Ciebie uśmiecha. Oh, jak ja to kocham!
  - Dość! - Krzyknęłam sama do siebie. Czasami na głos muszę uspokoić moje myśli.
Z uśmiechem na twarzy poszłam do łazienki i zaczynając od prostych, porannych czynności skończyłam na przyglądaniu się w lustrze bo zostało mi dość dużo czasu.
  Zeszłam na dół na śniadanie. W kuchni oczywiście najpierw powitała mnie mama - Phoebe. Jak zwykle stała plecami do mnie ponieważ właśnie smażyła ulubioną jajecznicę taty. Usiadłam więc przy stolę i wyciągnęłam telefon. Jak zwykle z rana powitał mnie sms od Nick'a. Jak zwykle coś w stylu "dzień dobry, kocham Cię". To była rutyna, lecz to była moja rutyna, którą kochałam tak samo jak jego. Może się wydawać, że ludzie się nudzą, że ciągle szukają czegoś innego. Oczywiście, sama ciągle jestem w pogoni za innym życiem, lecz nie wyobrażam sobie tego życia bez tych ludzi, dzięki którym udaje mi się żyć teraz.
  -  Pamiętaj, że dziś jedziemy odebrać babcię ze szpitala  -  powiedziała mama. Oczywiście, że pamiętam o tej zgorzkniałej jędzy. Kocham tą kobietę bo jest moją rodziną. I tylko dlatego...
  -  Mój spokój się skończył...  -  ogłosiłam z rozżaleniem w głosie, udając że płaczę.
  -  Nie tylko twój  -  burknął tata stojący w rogu wiążąc krawat.  -  Phoebe, gdzie dałaś moją teczkę?
    Ahh no tak. Staruszka ciągle męczyła moich rodziców, nie wiadomo dlaczego. Jakieś stare sprawy...Czy coś takiego. W każdym razie nie wnikałam, miałam dość własnych problemów z tą jędzą.
  -  Sprawdź w gabinecie  -  odparła po czym obróciła się i podeszła do stołu z dwoma talerzami jajecznicy. Najpierw podała mi i tacie a później sama wzięła porcję dla siebie. Wszyscy usiedliśmy przy jasno  brązowym stoliku na cztery osoby który znajdywał się w kuchni przy oknie i zaczęliśmy jeść.
Nagle przyszła do mnie wiadomość. Odłożyłam na chwilę widelec i spojrzałam w telefon.
  -  Super!  -  Powiedziałam radosnym głosem.  -  Mam dzisiaj godzinę krócej lekcje.
  -  Bardzo mnie to cieszy ale i tak przyjdź od razu do domu.  -  Powiedział tata biorąc kolejny kęs.
  -  A po co?  -  Zapytałam ze zdziwieniem.  -  Jedziemy po Beth dopiero o 17.  -  Stwierdziłam.
  -  Babcię!  -  Wtrąciła mama. Nigdy nie lubiła, jak mówiłam jej po imieniu. Tak na dobrą sprawę ona mówi na mnie "gówniarz", "bachor" tak więc myślę, że w tym wypadku,to ona zachowuje się nie tak, jak trzeba.
Wszyscy wyobrażają sobie babcie jako staruszkę o siwych włosach i anielskim charakterze. Beth była tylko pod względem wieku podobna do tych pozornych babć. Prawda jest taka, że tylko gdy mnie pierwszy raz ujrzała, wiedziała, że nie będę jej ukochaną wnuczką.
  Do Londynu przeprowadziliśmy się, gdy miałam zaledwie 4 latka. Wcześniej mieszkaliśmy w Nowym Jorku, gdzie się urodziłam. Od czasu wyprowadzki nie byłam nigdy więcej w USA. Niewiele pamiętam z tamtego okresu. Wracając do tematu Beth...Kiedyś tata odebrał telefon z informacją, że trafiła do szpitala na wskutek zawału. Poprosiłam nas więc o to, abyśmy przeprowadzili się do niej, bo nie wie ile czasu jej jeszcze zostało, bo nie ma się nią kto zajmować...Głównie chodziło jej o to, że nie chce umierać w samotności. O ironio! Miała umrzeć kilkanaście lat temu a dalej potrafi człowieka doprowadzić do nerwów.
  -  No dobra  -  kontynuowałam.  -  To po co mam być wcześniej?
  -  Zobaczysz, jak przyjdziesz.  -  Odparł tata.
Mają dla mnie niespodziankę? Super...
Skończywszy swoje śniadanie wzięłam jeszcze kilka łyków soku pomarańczowego, wstałam z krzesła i podeszłam do blatu, gdzie leżało moje drugie śniadanie.
  -  Podwieźć cię?  -  Zapytała mama.
  -  Nie, idę z Victorią. W końcu wyzdrowiała  -  odparłam.  -  To papa  -  rzuciłam i pokierowałam się w stronę wyjścia. Założyłam tylko buty oraz kurtkę i wyszłam z domu.
  Przez pewien czas jeździłam do szkoły autem. Teraz, gdy już Victoria wyzdrowiała i będzie chodzić do szkoły jak zwykle idę z nią. To dobry czas na to, aby porozmawiać z racji, iż jest moją najlepszą przyjaciółką, a w szkole otoczone przez dużą ilość osób nie można liczyć na prywatne rozmowy.
Doszłam na skrzyżowania, gdzie zawsze stała i czekała na mnie albo ja na nią. Gdy tylko zobaczyłam ten blond łeb od razu się uśmiechnęłam. Jak zwykle stała z lekko rozstawionymi nogami, włosy miała rozczochrane na wszystkie strony świata i szeroko się uśmiechała.
  Victoria miała nietypowy styl. Jej krótka grzywka i falowane, blond włosy do ramion pasowały jej jak nikomu innemu. Do ciemnogranatowego mundurku musiała mieć czarne zakolanówki i buty na obcasie albo trampki. Na twarzy kolczyk w nosie oraz mały tatuaż na ramieniu sprawiały, że była dość charakterystyczną osobą, bo nawet, jeśli mają tatuaż albo kolczyk to nie wygląda to tak inaczej, jak u niej.
  -  W końcu wróciłaś do żywych  -  powiedziałam szczęśliwa po czym przytuliłam ją.
  -  Mam już dość tych wszystkich szpitali, wolę już być zamknięta w tej zasranej szkole  -  przewróciła oczami, wzięła mnie pod rękę i poszłyśmy w naszą stronę.  -  Tak w ogóle, to działo się coś ciekawego jak mnie nie było?  -  Zapytała zaciekawiona i przyglądnęła mi się z uniesioną brwią.
Zaczęłam się zastanawiać. W ciągu dwóch tygodni równie dobrze mogliby kogoś zabić a później nikt by tego nie pamiętał bo znaleźliby inny, gorący temat.
  -  Kilka dni temu  -  zaczęłam.  -  Poinformowali nas, że będziemy mieć nowego nauczyciela, bo pani Smith w końcu idzie na emeryturę.
  - Tak!  -  Okrzyknęła radośnie.  -  Myślałam, że doczekam się tego dnia dopiero, jak będę leżeć w grobie.  -  Zażartowała.
  -  A jak tam Steve?  -  Zapytała. Trochę zaintrygowało mnie to pytanie.
  -  Czemu o niego pytasz?  -  Steve był chłopakiem Hailey. Oby tylko Victoria w nic się nie wpakowała.
  -  A...  -  zaczęła po czym się zająkała.  -  Chciałam zapytać o wszystkich, co u nich?  -  Jakoś próbowała wybrnąć, lecz nie dałam sobie wcisnąć bajeczki. Postanowiłam jednak nie dopytywać się, i tak sama mi powie.
  -  Ostatnio John i Faith wysilili się kreatywnością. Piszą razem jakiś scenariusz do spektaklu.  -  Powiedziałam.  -  A! Zapomniałabym  -  wtrąciłam z rozmachem.  -  W piątek jedziemy wszyscy do domku Hailey w Hayes.  -  Ogłosiłam uradowana.
  -  No proszę...  -  mruknęła pod nosem.  -  To świetnie.  -  Powiedziała ze sztucznym uśmiechem. Teraz już byłam pewna, że Hailey mogłaby zniknąć z listy osób, które zna. No ładnie...
  Gdy dotarłyśmy na miejsce przy bramie wejściowej czekali na nas Nick, Faith i John. Podbiegłam do mojego kochanie i mocno go przytuliłam po czym przywitałam się z resztą.


HAILEY

  -  Nie wkurwiaj mnie nawet!  -  Zaczęłam głośno wydzierać się w aucie i panicznie gestykulować rękoma.
  -  Ty mnie nie wkurwiaj! Ostatni raz zrobiłaś coś takiego!  -  Zaczął krzyczeć jeszcze głośniej i jednocześnie prowadził auto.
  -  Jesteś chory. Nie jesteś jedyny na świecie!  -  Dalej próbowałam udowodnić swoją rację po czym spojrzałam na niego. Był cały czerwony i przygryzał dolną wargę.
Zaczynając od korzeni kłótni poszło o to, że wyszłam wczoraj z domu w towarzystwie Anne, jej chłopaka i jego brata. Kto by pomyślał, że coś takiego okaże się zbrodnią... Steve, jako przewrażliwiony
choleryk miał to do siebie, że musiałam pytać się o zgodę na wszystko. Jeśli tylko mu się postawiłam właśnie tak to się kończyło...
Na szczęście podjechaliśmy już pod szkołę. Wysiadłam z auta jak strzała trzaskając za sobą drzwiami.
  -  A idź sobie w cholerę!  -  Wykrzyczał za mną. Nie zważając, że przy bramie stała Rose, Nick, Faith, John i dawno nie widziana przeze mnie Victoria wdarłam się do środka szkoły po czym podeszłam pod salę i czekałam na dzwonek.
Dość! Nie chcę więcej takich awantur o byle co. Ale co zrobić? Przekreślić pięć lat związku? To codzienność, że coś mu wciąż nie pasuje...Można powiedzieć, że przyzwyczaiłam się do tego także nie reaguję np. płaczem, ale chciałabym w końcu zmienić tą codzienność.
  -  Dzień dobry, Hailey.  -  Przywitał mnie pan Brown, nauczyciel matematyki.  -  Wszystko w porządku?  -  Oddychałam jeszcze szybko i byłam rozkojarzona, nie dziwne więc, że mógł coś zauważyć.
  -  Dzień dobry. Tak, wszystko okej.  -  Skłamałam po czym lekko się uśmiechnęłam.


VICTORIA


  Pięknie. Każdy doskonale wiedział, że ich sprzeczki są intensywne, lecz są na siebie obrażeni przez góra dwie godziny. Nikt nie widział w tym nic dziwnego, oprócz mnie. Często rozmawiałam o tym ze Stevem. Twierdzi, że Hailey nie daje mu spokoju, że to ona zaczyna kłótnie o byle co, a nawet jeśli ona nie zacznie to zazwyczaj go do tego prowokuje tym, że dajmy na to przykład umawia się z innymi. Sama byłam raz świadkiem, jak czekała w kolejce do kina z jakimś nieznanym mi chłopakiem.
  Gdy tak popędziła do szkoły a my dalej staliśmy przy bramie patrząc jedno na drugiego Steve zaparkował auto i podszedł do nas.
Był taki niesamowity...Wysoki, dobrze ubrany, z pięknymi, niebieskimi oczami i cudownym uśmiechem blondyn. Miałam ochotę na to, aby...
  -  Cześć wam  -  przywitał się.
  -  Stary, kiedy wy w końcu przestaniecie?  -  Zapytał Nick po czym szyderczo się zaśmiał.
  -  Te baby zawsze robią problemy!  -  Odparł oburzony.
  -  Ej!  -  Rose się uniosła.  -  Trzeba po prostu umieć zadbać o "te baby"  -  powiedziała robiąc cudzysłów z palców.
  -  Jasne...Powinienem słuchać pary doskonałej. Dziękuje za rady, panno Rose.  -  Powiedział z sarkazmem.
  -  Daj spokój bo zaraz będziesz musiał posłuchać mojej rady.  -  Nick jak zwykle nie dał, żeby ktoś choć trochę obraźliwie zwrócił się do jego dziewczyny.
Steve tylko wzruszył ramionami i ruszył powolnym krokiem w stronę auta. Przez ramię powiedział tylko "na razie". Zrobiło mi się go żal.
  Kiedyś byliśmy na prawdę zgraną paczką. Zepsuło się to kilka miesięcy temu nie wiedzieć czemu. Każdy z nas miał swoje własne życie ale nie brakowało w nim chwil spędzonych wspólnie, chociażby na moment. Teraz zaczęły się kłótnie bo każdy próbuje udowodnić, że to właśnie on ma rację.
  -  Chodźmy do środka.  -  Powiedziała Faith swoim milutkim głosikiem. Wyglądała na przestraszoną sytuacją, która miała przed chwilą miejsce.


ROSE

   Po lekcjach czekałam na Nicka, żeby odprowadził mnie do domu. Victoria poszła do Faith a ja musiałam uciekać do domu, gdzie czekała mnie "niespodzianka".
Postanowiłam jeszcze porozmawiać z Hailey, bo na przerwach jakoś nie mogłam jej złapać, ale nawet nie widziałam, jak wychodzi z którejś z klas. Nie mogłam się do niej również dodzwonić.
Nagle poczułam, że ktoś objął mnie od tyłu. Uśmiechnęłam sie i obróciłam gdy zobaczyłam...
  -  James?!  -  Wykrzyczałam zdziwiona. Obydwoje szybko odskoczyliśmy od siebie.
  -  Jej przepraszam! Myślałem, to to Kate!  -  Zaczął się tłumaczyć i zrobił się czerwony jak burak.
  -  Nic się nie stało.  -  Uspokoiłam go i obydwoje zaczęliśmy się śmiać, do czasu, aż podszedł Nick. Chwycił go za ramię i spojrzał na niego.
  -  A co to za przytulasy?  -  Zapytał rozbawiony po czym podszedł do mnie i objął mnie ciągle patrząc na James'a.
  -  Zaszła mała pomyłka  -  wytłumaczył.  -  Na razie  -  machnął ręką i poszedł do swojej prawdziwej Kate.
  -  To wszystko przez te durne mundurki  -  odrzekł Nick wpatrując się w tłum dziewczyn ubranych tak samo.  -  No, to idziemy?  -  Zapytał a ja przytaknęłam. Poszliśmy jak najkrótszą drogą. Bądź co bądź byłam ciekawa o co chodzi moim rodzicom.
  -  Stwierdzili, że to niespodzianka.  -  Wyjaśniłam Nick'owi.  -  Nie mam pojęcia, o co może chodzić.
  -  Zobaczysz za chwilę.  -  Odparł. Staliśmy przed moim domem jeszcze chwilę po czym pocałował mnie w czoło i odszedł.
  Wchodząc do domu usłyszałam cichą muzykę z radia. Zaniepokoiłam się, ponieważ oni nie lubili słuchać muzyki.
  -  Co do...  -  zaczęłam mówić sama do siebie na widok przytulonych i radosnych rodziców siedzących na kanapie.  -  Ktoś mi może wytłumaczyć co tu się dzieje?  -  Zapytałam mrużąc oczy.
  Uśmiechnięci spojrzeli na siebie i podeszli do mnie z jakimś...USG!?
  -  Kochanie.  -  Zaczęła mama.
  -  Będziesz starszą siostrą.  -  A dokończył tata.
Stałam sztywno niczym kołek. Przez pierwsze kilka sekund nie mogłam wyrazić żadnych emocji, byłam zbyt zszokowana tą informacją.
  -  Tyle lat się staraliśmy  -  powiedziała ucieszona ze łzami w oczach pokazując mi zdjęcie usg. Wzięłam je do ręki i w sumie nie zobaczyłam nic konkretnego oprócz kilku cieni.
  -  Staraliście się?  -  To jedyne pytanie, które przyszło mi na myśl. Nawet nie wiedziałam.
  -  Tak  -  odparł prawdziwie dumny ojciec.
Cóż, w sumie to nigdy nie myślałam, o tym, że mogłabym mieć rodzeństwo. W sumie to ucieszyłam się. Zdecydowanie po chwili przemyśleń mogłam stwierdzić, że się cieszę. Oni patrzyli na mnie coraz bardziej wątpiąc w to, że może mi się to podobać. Może nawet myśleli, że wydrę się i pobiegnę z płaczem do pokoju.
  -  Super!  -  Podskoczyłam i przytuliłam ich mocno.  -  Tak się cieszę!  -  Ogłosiłam. Wprawdzie fajnie będzie mieć małego bobasa w domu. Na pewno nie będzie z nim nudno.
  Zawsze myślałam, że po prostu nie chcą drugiego dziecka. Wiadomość, że się starali zaskoczyła mnie chyba bardziej niż sam fakt ciąży. Wyobraziłam sobie od razu jak to będzie. Bezsenne noce, ciągły hałas. Będzie trzeba się nim opiekować 24 na dobę przez ładnych kilka lat. Oczywiście zadanie to przypadnie mojej mamie lecz jasna sprawa, że dopóki mieszkam z nimi będę musiała jej we wszystkim pomagać. Teraz tylko czekanie aż maleństwo wyjdzie na świat.
  Kiedy ostatnio odwiedziliśmy ciocię Mary w Dublinie jej córeczka miała wtedy roczek. Szybko się przywiązałam do tej małej chociaż na początku obie stawiałyśmy opór. Mam nadzieje, że z moim braciszkiem albo siostrzyczką będzie mi się dobrze żyło. Ah...no i żeby Beth nie stanęło serce na wieść o drugim dziecku jej syna.


***


Uff...Naszła mnie wena z rana żeby napisać kolejny rozdział. Tym razem dłuższy od poprzedniego i myślę, że tyle wystarczy na dobry rozdział. Zaczyna się coś dziać ale jeszcze nie wszystko jest jasne. Będę myślała o jakiś zwrotach akcji itp. żeby nie było nudno także pamiętajcie: pozory mylą. Ale co ja będę tu pisać. Sama nie wiem jeszcze, co wymyślę. Do następnego!
PS. Dla wyjaśnienia także na później - wszystkie miejsca, nazwy ulic, szkół itp. są rzeczywiście w Londynie lecz nie w tych samych miejscach lub po prostu są wymyślone. Nie przestudiowałam mapy całej Anglii i nie mam na to czasu więc proszę nie zwracajcie uwagi na nazwy. Aaa i zajrzycie w nową zakładkę "bohaterowie".

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział I

NICK

  -  Pamiętasz to, jak będąc dziećmi chodziliśmy na długie spacery po parku?  -  Zapytała spokojnym głosem. Jej wzrok był wbity gdzieś w przestrzeń i pewnie wyobrażała sobie wspomnienie, o którym mówiła.  -  Zimą zakładaliśmy grube kurtki i czekaliśmy na śnieg.  -  Oderwała wzrok od swojego wspomnienia i przeniosła go na mnie. Uśmiechnęła się szeroko po czym chwyciła mocną za moją dłoń. Wydawało mi się, że w jej ciemnych oczach zamknięty był cały wszechświat. Delikatnie kręcone kosmyki ciemnych włosów opadały na jej nagie ramiona i tak bardzo mi się to podobało...Wróciłem nagle myślami do jej wspomnień, a raczej do naszych wspólnych.
  Pewnego dnia się zgubiłem. Mały park nieopodal rzeki wydawał mi się przeraźliwie wielki. Nie byłem ciekaw tej przygody, bałem się jej. Byłem sam z nadzieją, że to tylko zły sen. Biegłem od czasu do czasu patrząc za siebie aby zobaczyć, czy nikt mnie nie śledzi. Od południa nie widziałem tam ani jednej żywej duszy ani też nie wiedziałem gdzie konkretnie jestem. Nie było mnie tam wcześniej. Nagle jednak stanąłem. Usłyszałem dźwięk, to był czyjś śmiech, a nawet dwa. Rozglądałem się, lecz nic nie widziałem. Ściemniało się a ja coraz bardziej sie bałem. Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu, tata mówił, że to dobry sposób, aby się opanować. Gdy je otworzyłem ktoś do mnie biegł. To była wysoka kobieta o długich, kręconych blond włosach. Gdy już się do mnie wystarczająco zbliżyła uklękła.
  -  Cześć  -  powiedziała i uśmiechnęła się ciepło.  -  Jak masz na imię?  -  Zapytała.
  -  Nicholas.  -  odpowiedziałem niepewnie lecz ucieszony, że ktoś może mi pomóc.
  Pani Phoebe wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do domu w towarzystwie swojej córki. Wiedziała o zaginionym chłopcu także od razu zadzwoniła na policję. Zanim przyjechali czekałem jeszcze chwilę w ich salonie. Rose dopytywała się mnie jak było być samemu przez tyle czasu. Dziecko nie chce zaimponować, dziecko zawsze mówi prawdę o swoich odczuciach, boi się, ale nie boi się o tym powiedzieć.
  Tak właśnie poznałem się z Rose - moją pierwszą, prawdziwą miłością.
  -  Nick!  -  pstryknęła mi palcami przed twarzą.
  -  Wybacz  -  powiedziałem szybko  -  zamyśliłem się.
Spojrzała na mnie mrużąc oczy i przytuliła się do mnie.
  -  Jedziemy gdzieś?  -  Zapytała dalej mnie tuląc.
  -  Gdzie?
  -  Może być gdziekolwiek. Daleko stąd, żeby nie musieć wracać na drugi dzień, albo żeby zapomnieć na chwilę.
  -  O czym chcesz zapomnieć?  -  Zapytałem ciekawy. Rose zawsze mnie fascynowała. Była kimś nieprzewidywalnym, skrytym. Codziennie potrafiła sprawić, że zastanawiałem się, czy ja ją naprawdę znam, ale nigdy nie postawiła przed pytaniem, czy naprawdę ją kocham. Wiedziałem to doskonale.
  -  Zapomnieć o tym, co tutaj. Zapomnieć o rodzinie, znajomych. Żyć chwilą na chwilę. Wrócić już spełnionym.  -  Oderwała się ode mnie i położyła się podłodze.

ROSE

  Gdy moje plecy dotykały dywanu zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie, że otworzyłam je i ujrzałam gwieździste niebo. Nie czułam pod sobą miękkiego dywanu tylko twardą ziemię przykrytą kocem. Oddychałam głęboko lecz lekko. Nie miałam żadnych zmartwień, problemów. To był mój czas i tylko mój. Zapomniałam o codzienności. Skupiłam sie na sobie, swoim umyśle i ciele. Moja psychika musi czasami odreagwać od tego wszystkiego co jest w okół. Moje ciało musi czasami przestać się męczyć i być naturalne. Może tak wyobrażam sobie śmierć. Niekończącą się odchłań, w której jestem w 100 procentach sobą. Widzę to, co chcę widzieć. Czuję słodkie zapachy prawdy. Nie ma nienawiści, strachu. Wstaję, idę przed siebie. Nie wiem gdzie, ale wiem, że idę w dobrą stronę.
  -  Rose...  -  usłyszałam głos Nick'a.
Otworzyłam oczy i ujrzałam tę codzienność. Biały sufit a na nim sztuczne, świecące gwiazdki sztucznego kształtu.
  -  Teraz ja się zamyśliłam  -  podniosłam się i wzięłam kilka kostek czekolady, która była na stoliku obok łóżka.
  -  Tak się zastanawiam  -  zaczęłam rozmarzonym tonem głosu. Dość chyba już refleksyjnych myśli na dzisiaj. Trzeba wrócić na ziemię. Nick siedział obok mnie i patrzył na mnie pytającym wzrokiem a ja zajadałam się wyśmienitą, mleczną czekoladą z dużymi orzechami, jaką lubię najbardziej.  -  Czy warto jeszcze gdzieś wyjść czy zostać w domu?
  I jednak zostałam. Nick poszedł do domu a ja położyłam się spać. Byłam zmęczona sama nie wiem czym więc udało mi się szybko zasnąć.

***

  Cześć wam! Jak widać jest to mój nowy blog, w sumie to pierwszy od bardzo długiego czasu. Postanowiłam podzielić się trochę wytworem mojej wyobraźni. Mam nadzieję, że spodobał się wam pierwszy rozdział. Sama jestem ciekawa, co przyniosą kolejne i że jakoś uda mi się was zachęcić do czytania. Za błędy przepraszam. Jest ich chyba całkiem sporo ale dość szybko piszę i muszę się od tego odzwyczaić :P Nie chce mi się bawić w "pseudo doświadczoną pisarkę" tak więc napisane jest trochę moim językiem ale w dość prosty sposób. To chyba na tyle, do następnego.