czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział II

ROSE

   Po 9 godzinach głębokiego snu zsunęłam się z łóżka niczym żywy trup. Nie wiem, czym spowodowana jest moja niechęć do poranków. A może to nie to, że nie lubię poranków, tylko to, że nie lubię tego, co się wtedy dzieje?
Nowy, pochmurny dzień w Londynie...To wszystko o czym można zamarzyć. Świadomość, że musisz wbić się w niewygodny strój szkolny i iść do miejsca, w którym każdy sztucznie się do Ciebie uśmiecha. Oh, jak ja to kocham!
  - Dość! - Krzyknęłam sama do siebie. Czasami na głos muszę uspokoić moje myśli.
Z uśmiechem na twarzy poszłam do łazienki i zaczynając od prostych, porannych czynności skończyłam na przyglądaniu się w lustrze bo zostało mi dość dużo czasu.
  Zeszłam na dół na śniadanie. W kuchni oczywiście najpierw powitała mnie mama - Phoebe. Jak zwykle stała plecami do mnie ponieważ właśnie smażyła ulubioną jajecznicę taty. Usiadłam więc przy stolę i wyciągnęłam telefon. Jak zwykle z rana powitał mnie sms od Nick'a. Jak zwykle coś w stylu "dzień dobry, kocham Cię". To była rutyna, lecz to była moja rutyna, którą kochałam tak samo jak jego. Może się wydawać, że ludzie się nudzą, że ciągle szukają czegoś innego. Oczywiście, sama ciągle jestem w pogoni za innym życiem, lecz nie wyobrażam sobie tego życia bez tych ludzi, dzięki którym udaje mi się żyć teraz.
  -  Pamiętaj, że dziś jedziemy odebrać babcię ze szpitala  -  powiedziała mama. Oczywiście, że pamiętam o tej zgorzkniałej jędzy. Kocham tą kobietę bo jest moją rodziną. I tylko dlatego...
  -  Mój spokój się skończył...  -  ogłosiłam z rozżaleniem w głosie, udając że płaczę.
  -  Nie tylko twój  -  burknął tata stojący w rogu wiążąc krawat.  -  Phoebe, gdzie dałaś moją teczkę?
    Ahh no tak. Staruszka ciągle męczyła moich rodziców, nie wiadomo dlaczego. Jakieś stare sprawy...Czy coś takiego. W każdym razie nie wnikałam, miałam dość własnych problemów z tą jędzą.
  -  Sprawdź w gabinecie  -  odparła po czym obróciła się i podeszła do stołu z dwoma talerzami jajecznicy. Najpierw podała mi i tacie a później sama wzięła porcję dla siebie. Wszyscy usiedliśmy przy jasno  brązowym stoliku na cztery osoby który znajdywał się w kuchni przy oknie i zaczęliśmy jeść.
Nagle przyszła do mnie wiadomość. Odłożyłam na chwilę widelec i spojrzałam w telefon.
  -  Super!  -  Powiedziałam radosnym głosem.  -  Mam dzisiaj godzinę krócej lekcje.
  -  Bardzo mnie to cieszy ale i tak przyjdź od razu do domu.  -  Powiedział tata biorąc kolejny kęs.
  -  A po co?  -  Zapytałam ze zdziwieniem.  -  Jedziemy po Beth dopiero o 17.  -  Stwierdziłam.
  -  Babcię!  -  Wtrąciła mama. Nigdy nie lubiła, jak mówiłam jej po imieniu. Tak na dobrą sprawę ona mówi na mnie "gówniarz", "bachor" tak więc myślę, że w tym wypadku,to ona zachowuje się nie tak, jak trzeba.
Wszyscy wyobrażają sobie babcie jako staruszkę o siwych włosach i anielskim charakterze. Beth była tylko pod względem wieku podobna do tych pozornych babć. Prawda jest taka, że tylko gdy mnie pierwszy raz ujrzała, wiedziała, że nie będę jej ukochaną wnuczką.
  Do Londynu przeprowadziliśmy się, gdy miałam zaledwie 4 latka. Wcześniej mieszkaliśmy w Nowym Jorku, gdzie się urodziłam. Od czasu wyprowadzki nie byłam nigdy więcej w USA. Niewiele pamiętam z tamtego okresu. Wracając do tematu Beth...Kiedyś tata odebrał telefon z informacją, że trafiła do szpitala na wskutek zawału. Poprosiłam nas więc o to, abyśmy przeprowadzili się do niej, bo nie wie ile czasu jej jeszcze zostało, bo nie ma się nią kto zajmować...Głównie chodziło jej o to, że nie chce umierać w samotności. O ironio! Miała umrzeć kilkanaście lat temu a dalej potrafi człowieka doprowadzić do nerwów.
  -  No dobra  -  kontynuowałam.  -  To po co mam być wcześniej?
  -  Zobaczysz, jak przyjdziesz.  -  Odparł tata.
Mają dla mnie niespodziankę? Super...
Skończywszy swoje śniadanie wzięłam jeszcze kilka łyków soku pomarańczowego, wstałam z krzesła i podeszłam do blatu, gdzie leżało moje drugie śniadanie.
  -  Podwieźć cię?  -  Zapytała mama.
  -  Nie, idę z Victorią. W końcu wyzdrowiała  -  odparłam.  -  To papa  -  rzuciłam i pokierowałam się w stronę wyjścia. Założyłam tylko buty oraz kurtkę i wyszłam z domu.
  Przez pewien czas jeździłam do szkoły autem. Teraz, gdy już Victoria wyzdrowiała i będzie chodzić do szkoły jak zwykle idę z nią. To dobry czas na to, aby porozmawiać z racji, iż jest moją najlepszą przyjaciółką, a w szkole otoczone przez dużą ilość osób nie można liczyć na prywatne rozmowy.
Doszłam na skrzyżowania, gdzie zawsze stała i czekała na mnie albo ja na nią. Gdy tylko zobaczyłam ten blond łeb od razu się uśmiechnęłam. Jak zwykle stała z lekko rozstawionymi nogami, włosy miała rozczochrane na wszystkie strony świata i szeroko się uśmiechała.
  Victoria miała nietypowy styl. Jej krótka grzywka i falowane, blond włosy do ramion pasowały jej jak nikomu innemu. Do ciemnogranatowego mundurku musiała mieć czarne zakolanówki i buty na obcasie albo trampki. Na twarzy kolczyk w nosie oraz mały tatuaż na ramieniu sprawiały, że była dość charakterystyczną osobą, bo nawet, jeśli mają tatuaż albo kolczyk to nie wygląda to tak inaczej, jak u niej.
  -  W końcu wróciłaś do żywych  -  powiedziałam szczęśliwa po czym przytuliłam ją.
  -  Mam już dość tych wszystkich szpitali, wolę już być zamknięta w tej zasranej szkole  -  przewróciła oczami, wzięła mnie pod rękę i poszłyśmy w naszą stronę.  -  Tak w ogóle, to działo się coś ciekawego jak mnie nie było?  -  Zapytała zaciekawiona i przyglądnęła mi się z uniesioną brwią.
Zaczęłam się zastanawiać. W ciągu dwóch tygodni równie dobrze mogliby kogoś zabić a później nikt by tego nie pamiętał bo znaleźliby inny, gorący temat.
  -  Kilka dni temu  -  zaczęłam.  -  Poinformowali nas, że będziemy mieć nowego nauczyciela, bo pani Smith w końcu idzie na emeryturę.
  - Tak!  -  Okrzyknęła radośnie.  -  Myślałam, że doczekam się tego dnia dopiero, jak będę leżeć w grobie.  -  Zażartowała.
  -  A jak tam Steve?  -  Zapytała. Trochę zaintrygowało mnie to pytanie.
  -  Czemu o niego pytasz?  -  Steve był chłopakiem Hailey. Oby tylko Victoria w nic się nie wpakowała.
  -  A...  -  zaczęła po czym się zająkała.  -  Chciałam zapytać o wszystkich, co u nich?  -  Jakoś próbowała wybrnąć, lecz nie dałam sobie wcisnąć bajeczki. Postanowiłam jednak nie dopytywać się, i tak sama mi powie.
  -  Ostatnio John i Faith wysilili się kreatywnością. Piszą razem jakiś scenariusz do spektaklu.  -  Powiedziałam.  -  A! Zapomniałabym  -  wtrąciłam z rozmachem.  -  W piątek jedziemy wszyscy do domku Hailey w Hayes.  -  Ogłosiłam uradowana.
  -  No proszę...  -  mruknęła pod nosem.  -  To świetnie.  -  Powiedziała ze sztucznym uśmiechem. Teraz już byłam pewna, że Hailey mogłaby zniknąć z listy osób, które zna. No ładnie...
  Gdy dotarłyśmy na miejsce przy bramie wejściowej czekali na nas Nick, Faith i John. Podbiegłam do mojego kochanie i mocno go przytuliłam po czym przywitałam się z resztą.


HAILEY

  -  Nie wkurwiaj mnie nawet!  -  Zaczęłam głośno wydzierać się w aucie i panicznie gestykulować rękoma.
  -  Ty mnie nie wkurwiaj! Ostatni raz zrobiłaś coś takiego!  -  Zaczął krzyczeć jeszcze głośniej i jednocześnie prowadził auto.
  -  Jesteś chory. Nie jesteś jedyny na świecie!  -  Dalej próbowałam udowodnić swoją rację po czym spojrzałam na niego. Był cały czerwony i przygryzał dolną wargę.
Zaczynając od korzeni kłótni poszło o to, że wyszłam wczoraj z domu w towarzystwie Anne, jej chłopaka i jego brata. Kto by pomyślał, że coś takiego okaże się zbrodnią... Steve, jako przewrażliwiony
choleryk miał to do siebie, że musiałam pytać się o zgodę na wszystko. Jeśli tylko mu się postawiłam właśnie tak to się kończyło...
Na szczęście podjechaliśmy już pod szkołę. Wysiadłam z auta jak strzała trzaskając za sobą drzwiami.
  -  A idź sobie w cholerę!  -  Wykrzyczał za mną. Nie zważając, że przy bramie stała Rose, Nick, Faith, John i dawno nie widziana przeze mnie Victoria wdarłam się do środka szkoły po czym podeszłam pod salę i czekałam na dzwonek.
Dość! Nie chcę więcej takich awantur o byle co. Ale co zrobić? Przekreślić pięć lat związku? To codzienność, że coś mu wciąż nie pasuje...Można powiedzieć, że przyzwyczaiłam się do tego także nie reaguję np. płaczem, ale chciałabym w końcu zmienić tą codzienność.
  -  Dzień dobry, Hailey.  -  Przywitał mnie pan Brown, nauczyciel matematyki.  -  Wszystko w porządku?  -  Oddychałam jeszcze szybko i byłam rozkojarzona, nie dziwne więc, że mógł coś zauważyć.
  -  Dzień dobry. Tak, wszystko okej.  -  Skłamałam po czym lekko się uśmiechnęłam.


VICTORIA


  Pięknie. Każdy doskonale wiedział, że ich sprzeczki są intensywne, lecz są na siebie obrażeni przez góra dwie godziny. Nikt nie widział w tym nic dziwnego, oprócz mnie. Często rozmawiałam o tym ze Stevem. Twierdzi, że Hailey nie daje mu spokoju, że to ona zaczyna kłótnie o byle co, a nawet jeśli ona nie zacznie to zazwyczaj go do tego prowokuje tym, że dajmy na to przykład umawia się z innymi. Sama byłam raz świadkiem, jak czekała w kolejce do kina z jakimś nieznanym mi chłopakiem.
  Gdy tak popędziła do szkoły a my dalej staliśmy przy bramie patrząc jedno na drugiego Steve zaparkował auto i podszedł do nas.
Był taki niesamowity...Wysoki, dobrze ubrany, z pięknymi, niebieskimi oczami i cudownym uśmiechem blondyn. Miałam ochotę na to, aby...
  -  Cześć wam  -  przywitał się.
  -  Stary, kiedy wy w końcu przestaniecie?  -  Zapytał Nick po czym szyderczo się zaśmiał.
  -  Te baby zawsze robią problemy!  -  Odparł oburzony.
  -  Ej!  -  Rose się uniosła.  -  Trzeba po prostu umieć zadbać o "te baby"  -  powiedziała robiąc cudzysłów z palców.
  -  Jasne...Powinienem słuchać pary doskonałej. Dziękuje za rady, panno Rose.  -  Powiedział z sarkazmem.
  -  Daj spokój bo zaraz będziesz musiał posłuchać mojej rady.  -  Nick jak zwykle nie dał, żeby ktoś choć trochę obraźliwie zwrócił się do jego dziewczyny.
Steve tylko wzruszył ramionami i ruszył powolnym krokiem w stronę auta. Przez ramię powiedział tylko "na razie". Zrobiło mi się go żal.
  Kiedyś byliśmy na prawdę zgraną paczką. Zepsuło się to kilka miesięcy temu nie wiedzieć czemu. Każdy z nas miał swoje własne życie ale nie brakowało w nim chwil spędzonych wspólnie, chociażby na moment. Teraz zaczęły się kłótnie bo każdy próbuje udowodnić, że to właśnie on ma rację.
  -  Chodźmy do środka.  -  Powiedziała Faith swoim milutkim głosikiem. Wyglądała na przestraszoną sytuacją, która miała przed chwilą miejsce.


ROSE

   Po lekcjach czekałam na Nicka, żeby odprowadził mnie do domu. Victoria poszła do Faith a ja musiałam uciekać do domu, gdzie czekała mnie "niespodzianka".
Postanowiłam jeszcze porozmawiać z Hailey, bo na przerwach jakoś nie mogłam jej złapać, ale nawet nie widziałam, jak wychodzi z którejś z klas. Nie mogłam się do niej również dodzwonić.
Nagle poczułam, że ktoś objął mnie od tyłu. Uśmiechnęłam sie i obróciłam gdy zobaczyłam...
  -  James?!  -  Wykrzyczałam zdziwiona. Obydwoje szybko odskoczyliśmy od siebie.
  -  Jej przepraszam! Myślałem, to to Kate!  -  Zaczął się tłumaczyć i zrobił się czerwony jak burak.
  -  Nic się nie stało.  -  Uspokoiłam go i obydwoje zaczęliśmy się śmiać, do czasu, aż podszedł Nick. Chwycił go za ramię i spojrzał na niego.
  -  A co to za przytulasy?  -  Zapytał rozbawiony po czym podszedł do mnie i objął mnie ciągle patrząc na James'a.
  -  Zaszła mała pomyłka  -  wytłumaczył.  -  Na razie  -  machnął ręką i poszedł do swojej prawdziwej Kate.
  -  To wszystko przez te durne mundurki  -  odrzekł Nick wpatrując się w tłum dziewczyn ubranych tak samo.  -  No, to idziemy?  -  Zapytał a ja przytaknęłam. Poszliśmy jak najkrótszą drogą. Bądź co bądź byłam ciekawa o co chodzi moim rodzicom.
  -  Stwierdzili, że to niespodzianka.  -  Wyjaśniłam Nick'owi.  -  Nie mam pojęcia, o co może chodzić.
  -  Zobaczysz za chwilę.  -  Odparł. Staliśmy przed moim domem jeszcze chwilę po czym pocałował mnie w czoło i odszedł.
  Wchodząc do domu usłyszałam cichą muzykę z radia. Zaniepokoiłam się, ponieważ oni nie lubili słuchać muzyki.
  -  Co do...  -  zaczęłam mówić sama do siebie na widok przytulonych i radosnych rodziców siedzących na kanapie.  -  Ktoś mi może wytłumaczyć co tu się dzieje?  -  Zapytałam mrużąc oczy.
  Uśmiechnięci spojrzeli na siebie i podeszli do mnie z jakimś...USG!?
  -  Kochanie.  -  Zaczęła mama.
  -  Będziesz starszą siostrą.  -  A dokończył tata.
Stałam sztywno niczym kołek. Przez pierwsze kilka sekund nie mogłam wyrazić żadnych emocji, byłam zbyt zszokowana tą informacją.
  -  Tyle lat się staraliśmy  -  powiedziała ucieszona ze łzami w oczach pokazując mi zdjęcie usg. Wzięłam je do ręki i w sumie nie zobaczyłam nic konkretnego oprócz kilku cieni.
  -  Staraliście się?  -  To jedyne pytanie, które przyszło mi na myśl. Nawet nie wiedziałam.
  -  Tak  -  odparł prawdziwie dumny ojciec.
Cóż, w sumie to nigdy nie myślałam, o tym, że mogłabym mieć rodzeństwo. W sumie to ucieszyłam się. Zdecydowanie po chwili przemyśleń mogłam stwierdzić, że się cieszę. Oni patrzyli na mnie coraz bardziej wątpiąc w to, że może mi się to podobać. Może nawet myśleli, że wydrę się i pobiegnę z płaczem do pokoju.
  -  Super!  -  Podskoczyłam i przytuliłam ich mocno.  -  Tak się cieszę!  -  Ogłosiłam. Wprawdzie fajnie będzie mieć małego bobasa w domu. Na pewno nie będzie z nim nudno.
  Zawsze myślałam, że po prostu nie chcą drugiego dziecka. Wiadomość, że się starali zaskoczyła mnie chyba bardziej niż sam fakt ciąży. Wyobraziłam sobie od razu jak to będzie. Bezsenne noce, ciągły hałas. Będzie trzeba się nim opiekować 24 na dobę przez ładnych kilka lat. Oczywiście zadanie to przypadnie mojej mamie lecz jasna sprawa, że dopóki mieszkam z nimi będę musiała jej we wszystkim pomagać. Teraz tylko czekanie aż maleństwo wyjdzie na świat.
  Kiedy ostatnio odwiedziliśmy ciocię Mary w Dublinie jej córeczka miała wtedy roczek. Szybko się przywiązałam do tej małej chociaż na początku obie stawiałyśmy opór. Mam nadzieje, że z moim braciszkiem albo siostrzyczką będzie mi się dobrze żyło. Ah...no i żeby Beth nie stanęło serce na wieść o drugim dziecku jej syna.


***


Uff...Naszła mnie wena z rana żeby napisać kolejny rozdział. Tym razem dłuższy od poprzedniego i myślę, że tyle wystarczy na dobry rozdział. Zaczyna się coś dziać ale jeszcze nie wszystko jest jasne. Będę myślała o jakiś zwrotach akcji itp. żeby nie było nudno także pamiętajcie: pozory mylą. Ale co ja będę tu pisać. Sama nie wiem jeszcze, co wymyślę. Do następnego!
PS. Dla wyjaśnienia także na później - wszystkie miejsca, nazwy ulic, szkół itp. są rzeczywiście w Londynie lecz nie w tych samych miejscach lub po prostu są wymyślone. Nie przestudiowałam mapy całej Anglii i nie mam na to czasu więc proszę nie zwracajcie uwagi na nazwy. Aaa i zajrzycie w nową zakładkę "bohaterowie".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz